Garmin Fenix 3

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 41 min

Kilka miesięcy temu podjąłem decyzję o zmianie swojego zegarka biegowego na jakiś bardziej zaawansowany model. Rozważałem wówczas Garmina 910XT i Fenixa 2, skłaniając się ku temu drugiemu, prawdopodobnie z nie do końca racjonalnych powodów. Gdy już chciałem go kupić, Garmin zaprezentował model 920XT i pojawiły się plotki o nadchodzącej premierze Fenixa 3. I choć funkcjonalność 920XT aż nadto by mi wystarczyła, postanowiłem poczekać, głównie ze względu na plastikową aparycję 920-tki, dostępnej jedynie w kolorze czarno-niebieskim.

Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Fenixa 3 na ekranie komputera w dniu jego premiery, byłem jednak bardzo rozczarowany.

Z jednej strony powinienem się cieszyć, bo to F2 z możliwościami 920XT, ale …chyba mi się on nie podoba. Serio. #icoterazJanuary 7, 2015

I, oczywiście, chodziło wyłącznie o wygląd. Nie twierdzę, że Fenix 3 wygląda źle. Mam raczej na myśli to, że Fenix 2 (i pierwszy Fenix w mniejszym stopniu, ale również) miał taki militarny sznyt. Zawsze wyobrażałem sobie, że na nadgarstku komandosa wyglądałby na miejscu. Fenix 3 już tego nie ma. Jest ucywilizowaną, ugładzoną wizualnie wersją wcześniejszego modelu.

No i jeszcze ta bransoleta. Domyślam się, czym kierował się producent, wprowadzając taką wersję do oferty – fitness wszelkiego rodzaju stał się ostatnio bardzo modny, a logika podpowiada, że większość z nas woli mieć jeden zegarek do wszystkiego (zwłaszcza jeśli miałby także śledzić aktywność) niż zmieniać je w zależności od ubioru czy pory dnia. Bo choć takie zmiany były oczywiste w czasach „normalnych zegarków“, to teraz odbywa się (lub raczej odbywać się będzie) pewnym kosztem – zakładając elegancki zegarek, tracimy śledzenie aktywności i powiadomienia na nadgarstku, do których – jak sądzę – bardzo szybko się przywyczaimy. Biorąc to pod uwagę, Garmin zdecydował się na połączenie zaawansowanego zegarka (nie tylko) biegowego z eleganckim wzornictwem i stalową bransoletą, co pozwala na używanie go przez cały dzień, także w pracy – sporo zdjęć promocyjnych prezentuje tę wersję na nadgarstku obok mankietu koszuli czy marynarki.

Rozumiem to i bez trudu wyobrażam go sobie używanego właśnie w ten sposób. To, co przychodzi mi z trudem, to wyobrażenie sobie go w trakcie trudnego treningu, np. w lesie, podczas deszczu, gdzie to eleganckie urządzenie jest pochlapane czy nawet ubłocone. Oczywiście wiem, że oprócz wersji ze stalową bransoletą dostępna jest też „zwykła”, z paskiem oraz, że nawet wersja „Sapphire” ma w zestawie taki pasek, ale to nie zmienia mojej opinii. No bo jaka to różnica czy przed biegiem miałbym zmieniać zegarek czy pasek?

Mimo wspomnianego rozczarowania, nie potrafiłem (a może podświadomie nie chciałem?) wymyślić żadnego realnego powodu, żeby postawić plastikowego 920XT ponad nowego Fenixa, nawet jeśli w tamtym czasie przyzwyczaiłem się już do myśli, że mógłbym mieć tego pierwszego. Tym samym, zapisałem się na listę oczekujących na Fenixa 3 i „załapałem się” na egzemplarz z pierwszej – bardzo niewielkiej – dostawy do Polski:

Pierwsze wrażenia

Jest wielki. WIELKI. Taka była moja pierwsza myśl po otwarciu pudełka.

Spodziewałem się dużego zegarka i myślałem, że byłem gotowy na zobaczenie dużego zegarka. Nie byłem. Zresztą, to nie tylko moja zdanie – wszyscy, którzy go widzieli reagowali tak samo. Gdy kilka dni później znajomy – posiadacz masywniejszego niż moje przedramienia – otrzymał swój egzemplarz, w pierwszej wiadomości napisał „jest naprawdę duży”.

Porównałem go ze swoim poprzednim zegarkiem:

oraz z zegarkiem, którego używam na co dzień:

I wierzcie mi, w rzeczywistości różnica jest jeszcze większa niż na powyższych zdjęciach.

Mimo swojej wielkości, jest zaskakująco lekki (82 g), a przy tym nie wydaje się być plastikowo-lekki czy tandetnie-lekki. Ciężko to opisać, ale chwytając go po raz pierwszy, mając na uwadze jego rozmiary, spodziewałem się, że będzie tak samo ciężki, jak jest duży, a nie jest i wcale nie chciałbym, żeby był.

Na żywo jest też znacznie ładniejszy niż wydawał się w materiałach prasowych producenta. Ramka ma bardzo ładny stalowo-szary kolor, który delikatnie mieni się różnymi odcieniami, w zależności od światła i kolorów otoczenia.

Wyświetlacz to równie ładna, głęboka czerń (podobna do tej, którą można zaobserwować na wygaszonym iPhone'ie), która dopiero w sztucznym lub silnym, bezpośrednim świetle różni się od czerni użytej w tarczy dookoła wyświetlacza.

Bardzo dobre wrażenie robi też pasek; nie mam pojęcia z czego jest wykonany ani czy jest taki sam jak w innych Garminach, ale wydaje się, że jest w stanie przetrwać wiele. Plusem jest także fakt, że jest perforowany na całej długości (co sprawia, że zapinam go na nadgarstku na dziewiąty otwór od końca) oraz, że szlufka ma wewnątrz wypustkę w kształcie perforacji paska, co pozwala na jej ustawienie w taki sposób, żeby się nie przemieszczała podczas treningu.

Ustawienia i możliwości

Po oględzinach z zewnątrz przyszedł czas na pierwsze włączenie i …pierwsze głośne „wow”. Przypomnę, że moje wcześniejsze doświadczenia z zegarkiem biegowym – nie licząc pojedynczych przypadków – kończyły się na zegarku z trzema przyciskami, pięcioma pozycjami w menu i jednym ekranem parametrów, który mógł jednocześnie wyświetlać tylko dwie informacje. Przechodzę więc z jednego z najprostszych urządzeń do jednego z najbardziej zaawansowanych. Szybki przegląd menu tylko mnie w tym utwierdził. Przykład pierwszy z brzegu; podczas biegu mogę mieć aktywne 10 ekranów, z których każdy może wyświetlać do 4 informacji jednocześnie. Wyboru, które parametry powinny się wyświetlać, można dokonać spośród 86 (!) dostępnych.

Każdej aktywności poświęcona jest osobna aplikacja, którą dodatkowo w dużym stopniu można personalizować. Dzięki temu możemy ustawić sobie inny zestaw ekranów dla zwykłego biegu, inny dla biegów trailowych, jeszcze inny na bieżnię. Oczywiście, to samo tyczy się jazdy na rowerze, pływania, jazdy na nartach czy wspinaczki, a dodatkowo w łatwy sposób można tworzyć własne aplikacje, gdyby podział na kilkanaście domyślnych nam nie wystarczał.

Przy ustawianiu ekranów dla każdej z aplikacji, dla każdego z nich można wybrać ile informacji ma on wyświetlać (od 1 do 4), które mogą być ułożone w jeden z sześciu układów. Ponadto, oprócz wspomnianych 10 ustawionych przez siebie ekranów, istnieje możliwość włączenia dodatkowych z mapą, wirtualnym partnerem, a w przypadku aktywności biegowych także ekranu z Run Dynamics, czyli kadencją biegu, oscylacją pionową i czasem kontaktu z podłożem.

Poza odrębnymi zestawami ekranów w każdej z aktywności, możemy ustawić ogrom innych rzeczy, począwszy od powiadomień (np. po przekroczeniu danego tętna, czasu, tempa, dystansu, kadencji, spalonych kalorii czy nawet osiągnięciu konkretnej wysokości nad poziomem morza, nie wspominając o własnych, jak np. „Go Home”, „Turn Around”, „Eat” czy „Drink”), przez metronom (z kilkoma opcjami), funkcję Auto Lap z wybranym dystansem i wybranymi informacjami wyświetlanymi jako podsumowanie, Auto Pause, Auto Climb (więcej o tym za moment), Auto Scroll z trzema prędkościami przełączania się pomiędzy ekranami, to czy GPS ma być włączony, a jeśli tak, to w jakim trybie aż po kolor tła (czarny lub biały) i kolor informacji.

Wszystkie funkcje biegowe, te będące głównym powodem zakupu tego urządzenia, są tylko częścią jego możliwości. Fenix 3 jest też przecież czymś, co nazywane jest smart watchem oraz monitorem aktywności. Jest też – dla rozwiania wszelkich wątpliwości – także zegarkiem i z powodzeniem może być używany na co dzień. Zacznę właśnie od tej ostatniej „funkcji”.

Fenix 3 daje możliwość wyboru tarczy zegarka – można zdecydować się na cyfrową lub analogową, a każda z nich ma co najmniej kilkanaście kombinacji wyglądu, począwszy od koloru tła, przez wygląd wskazówek lub grubość znaków w zapisie godzin i minut aż po sposób wyświetlania sekund.

Jakby tego było mało, w Connect IQ można znaleźć kilkanaście innych, stworzonych przez zewnętrznych deweloperów, które także mają sporo opcji konfiguracji.

Sam używam domyślnej tarczy cyfrowej, choć planowałem ustawić ją tak, żeby minuty wyświetlane były w kolorze czerwonym, tak, jak w większości materiałów prasowych czy na opakowaniu. W praktyce okazało się jednak, że ten czerwony jest na tyle ciemny, że czasem rzut oka na zegarek nie wystarczał, żeby dowiedzieć się, która dokładnie jest godzina. Wróciłem więc do wersji z białymi informacjami i tak już zostało:

Fenix 3 dysponuje jeszcze zestawem ekranów dodatkowych, zwanymi widgetami. Wśród domyślnych jest tam podgląd aktywności w danym dniu, kompas, wysokościomierz, termometr (oba wyświetlają aktualną wartość i wykres z danymi z 4 ostatnich godzin), barometr (wyświetlający wkres ostatnich 48 godzin), prognoza pogody, kalendarz, powiadomienia, panel sterowania kamerą Garmin Virb oraz – od wersji 3.10 – przyciski do kontroli odtwarzania muzyki. Te kilka ostatnich to, oczywiście, skutek parowania zegarka z telefonem – stamtąd brane są te wszystkie informacje. Każdy widget można wyłączyć, można je też dowolnie przesuwać, żeby ustawić je w odpowiedniej dla siebie kolejności. Podobnie jak z tarczami zegarka, tak i tu można pobrać dodatkowe z raczkującego jeszcze serwisu Connect IQ. Sam większość z nich mam wyłączoną, bo nie potrzebuję ich na co dzień, zwłaszcza, że np. wysokościomierz nie działa zbyt dobrze. W trakcie aktywności, gdy dane pobierane są z GPS, wszelkie dane są niezwykle dokładne – na wzgórzach osiąga te same wartości, co na mapach topograficznych. Jednak podczas działania „w tle”, bez użycia GPS, wartości te są niejednokrotnie przekłamane. Dla przykładu, moje mieszkanie leży na wysokości 86 metrów nad poziomem morza, a wysokościomierz w postaci widgetu często podaje wartości rzędu 60-70, czasem też 110, a niekiedy nawet ok. 30. Poniższe zdjęcie, zrobione w chwilę po zakończeniu jednego z biegów pokazuje jak sytuacja się zmienia, gdy zostaje uruchomiony GPS:

Początkowa część przed biegiem jest znacząco przekłamana, bo nie ma możliwości, żebym na krótkim odcinku pokonał ponad 50m przewyższenia, zwłaszcza w okolicy domu. Dalsza część wykresu jest już całkowicie poprawna.

Wyłączony mam także kompas, prognozę pogody, powiadomienia, panel sterowania muzyką i kamerą Virb, za to z Connect IQ pobrałem Sunrise/Sunset oraz HR Widget.

Ten pierwszy poza godziną wschodu i zachodu słońca podaje też informację o czasie pozostałym do zachodu, co często przydaje mi się w podjęciu decyzji o dystansie, gdy wybieram się na bieg po pracy. HR Widget z kolei pozwala na zmierzenie tętna spoczynkowego po założeniu paska HRM na klatkę piersiową – pokazuje też wykres ostatnich dwóch minut.

Termometr w zegarku działa bez względu na to czy widget jest włączony czy nie:

Powiadomienia zaś, wyłączyłem w ciągu pierwszych 40 minut używania Fenixa. W telefonie większość powiadomień mam wyłączonych, więc „odzywa” się on stosunkowo rzadko, a mimo to nie widziałem żadnego celu, żeby wyświetlały się one także na nadgarstku. Co innego w trakcie trwania aktywności – wtedy chętnie korzystam z możliwości odczytania smsa w zegarku. Na szczęście oprogramowanie Fenixa pozwala na rozdzielenie powiadomień w trakcie aktywności i poza nią – można je włączać lub wyłączać niezależnie od siebie.

Żałuję jedynie, że choć w trakcie biegu mogę zobaczyć kto do mnie dzwoni czy odczytać treść maila czy smsa, to nie ma możliwości odpisania na niego. Oczywiście, nie chodzi mi o żadną klawiaturę ekranową, a raczej o możliwość ustawienia chociażby kilku zdefiniowanych wcześniej odpowiedzi (np. w aplikacji w telefonie), żeby móc dwoma czy trzema kliknięciami odpowiedzieć „Ok”. Dziś nie ma takiej możliwości.

Monitor aktywności w Fenixie to z kolei coś, o czym tym razem napiszę tylko pokrótce, a w przyszłości planuję rozszerzyć – aktualnie nie używam go w takiej roli.

Podstawowym parametrem w mierzeniu aktywności jest ilość kroków, którą zegarek oblicza na podstawie danych z wbudowanego akcelerometru. Jak wszystkie urządzenia, korzystające z tej metody, dość łatwo jest je oszukać. Dla przykładu, zmielenie kawy w ręcznym młynku, co rano dodaje mi ok. 160 kroków. Działa to też w drugą stronę – prowadząc wózek w marketowych alejkach Fenix może nie naliczyć kroków w ogóle, bo nadgarstek oparty jest na uchwycie wózka, a tym samym się nie rusza. Pomijając te drobne przekłamania, cała reszta działa świetnie, a to, co podoba mi się w tym najbardziej, to automatycznie ustalany dzienny cel kroków. We wszystkich innych urządzeniach tego typu, z jakimi miałem styczność, wprowadzało się stałą wartość, jaką chciało się codziennie osiągać, a oprogramowanie jedynie sprawdzało czy się to udało. W Fenixie jest to rozwiązane nieco inaczej. Po wyjęciu z pudełka, dzienny cel ustalony jest na 5000 kroków. Postanowiłem go nie zmieniać, żeby sprawdzić jakie wartości poda algorytm w kolejnych dnia. Pierwszego dnia przeszedłem ponad 9000 kroków, więc następnego dnia moim celem było już 5299, a kiedy i wtedy zrobiłem ponad 13000, cel zwiększył się do 5616. Kolejny dzień spędziłem niemal w całości przy komputerze, więc zabrakło mi kilkuset kroków do osiągnięcia swojego celu, więc ten został obniżony do wartości 5564. Dzień później zrobiłem ponad 24000 kroków, więc cel wzrósł do 5897. Dziś – po trzech tygodniach używania Fenixa – ten cel wynosi już 8019 kroków.

Zebrane przez zegarek dane są dostępne także w serwisie Garmin Connect, gdzie można zobaczyć np. godiznowy podział kroków:

lub podział dnia względem poziomów aktywności:

Poza liczeniem kroków, zegarek przypomina (choć można to wyłączyć), żeby się trochę poruszać. W przypadku braku aktywności, widget Wellness wyświetla u dołu czerwony pasek, składający się z pięciu odcinków. Im dłuższy jest brak aktywności, tym więcej odcinków jest podświetlonych. Gdy podświetli się ostatni z nich (a dzieje się to po ok. godzinie), Fenix dźwiękiem, wibracją i komunikatem „Move!” zachęca do tego, żeby się przejść. Wystarczy ok. 100-metrowy spacer, żeby wyczyścić ten czerwony pasek, o czym zegarek też informuje komunikatem „Move bar cleared”.

Fenix 3 jest w stanie monitorować także sen, automatycznie wykrywając moment zaśnięcia i obudzenia się. Wygenerowany na podstawie tych danych wykres nie podaje jednak żadnych użytecznych informacji poza czasem snu, który później można obejrzeć sobie na wykresie w dziale Reports serwisu Garmin Connect. Nie używam tego w ogóle – spanie w takim zegarku raczej nie jest wygodne – więc mój wykres niejedokrotnie zawiera wartości rzędu 14 czy 15 godzin, bo tyle mijało od momentu odłożenia go do szuflady po południu jednego dnia do wyciągnięcia go stamtąd kolejnego dnia.

Treningi

Gdy już ustawiłem sobie wszystko tak, jak chciałem (trzy ekrany, łącznie dziesięć parametrów), wybrałem się na pierwszy trening. Po włączeniu aplikacji Run, zegarek połączył się z pulsometrem (który, jako że był w zestawie, nie wymagał wcześniej żadnego parowania) błyskawicznie i zaczął łączyć się z satelitą. Pasek progresu wyświetla się wówczas po okręgu, zmieniając kolor z czerwonego na zielony – za pierwszym razem zajęło mu to około minuty. Zacząłem biec i – ze względu na późną porę i niewielką ilość światła – pierwszym zaskoczeniem była czytelność wyświetlacza, nawet niepodświetlonego. Wystarczało choćby niewielkie źródło światła gdzieś w oddali, żeby wszystkie informacje na wyświetlaczu można było bezproblemowo odczytać.

Oczywiście, po włączeniu podświetlenia było jeszcze lepiej, choć z przyzwyczajenia do SportWatch, nadal uderzałem tarczę dwoma palcami zamiast naciskać przycisk w lewym górnym „rogu”.

Drugie zaskoczenie to znacznie częstsza i bardziej sprawna niż w Nike+ aktualizacja tempa chwilowego. Zegarek po prostu szybciej reagował na moje zmiany tempa, przez co wyświetlana jego aktualna wartość była znacznie bliższa rzeczywistej niż w przypadku Nike+ SportWatch.

Gdy w trakcie tego pierwszego, 8,5-kilometrowego biegu – zupełnie niespodziewanie (bo średnie tempo wynosiło 4’14“/km) – pobiłem swój rekord na odcinku 5 km (19:59), wiedziałem już, że się z Fenixem polubimy.

Kolejne treningi to przede wszystkim znacznie krótsze czasy połączenia z satelitą (5 do 15 sekund) – baza satelit jest aktualizowana przy każdej synchronizacji zegarka z komputerem czy telefonem lub gdy jest w zasięgu wprowadzonej wcześniej sieci Wi-Fi i synchronizacja wymuszona jest manualnie z poziomu Fenixa.

Podczas jednego z kolejnych biegów, miałem okazję przekonać się jak wspomniana wcześniej funkcja Auto Climb sprawuje się w praktyce. Jako, że Fenix 3 – jak wszystkie zegarki tego typu i tej klasy – w trakcie trwania aktywności analizuje wiele czynników i rejestruje wiele paramtetrów, w tym (dzięki wbudowanemu wysokościomierzowi) aktualną wysokość nad poziomem morza, jego oprogramowanie pozwala na automatyczne przełączenie się do ustawionego wcześniej ekranu parametrów po osiągnięciu pewnego (również ustawianego przez użytkownika) przewyższenia. W skrócie, biegając po górkach (bez względu czy w górę czy w dół), Fenix sam przełącza się do ekranu z tymi informacjami, które przy wzniesieniach są bardziej przydatne. Sprawdziłem to biegnąc po znanej sobie leśnej pętli, gdzie wśród wielu pagórków jest fragment z trzema następującemu po sobie (raczej długimi) podbiegami. Zawsze zastanawiałem się, który z nich ma najwyższe nachylenie. Dzięki zmęczeniu w nogach miałem swoje typy, ale nigdy wcześniej nie byłem pewien. Dziś wiem, że pierwszy z nich ma 24 m przewyższenia na 440 m długości (Fenix pokazał 8% nachylenie), drugi – 11 m przewyższenia na 100 m dystansie (12% nachylenia), a trzeci – 25 m przewyższenia na 360 m (10% nachylenia na wyświetlaczu). Nachylenie terenu działa z pewnym opóźnieniem, tj. najwyższa wartość pojawia się w kilka sekund po osiągnięciu szczytu, ale jest to całkowicie zrozumiałe. Kilka dni później, na zupełnie nowej dla mnie trasie miałem okazję przekonać się czym jest 22-procentowe nachylenie terenu (43 m przewyższenia na 520 m):

Jak widać wartości nachylenia i samego przewyższenia względem odległości nie są jednakowe – podejrzewam więc, że Fenix 3 jako nachylenie rozumie maksymalną jego wartość, nawet jeśli jest tylko chwilowa.

Kolejnym etapem było przetestowanie tego, czego w zegarku Nike+ brakowało mi najbardziej, czyli możliwości tworzenia własnych treningów interwałowych. W swoim planie treningowym w Endomondo miałem do wykonania następujący bieg, składający się z dwóch długich interwałów:

„Przepisałem” go więc jako workout w Garmin Connect i zsynchronizowałem z zegarkiem:

Popełniłem jednak błąd, ustawiając zakres tempa w jakim powinienem biec szybkie odcinki – skoro Endomondo zaznaczył, że powinienem je przebiec z tempem 4’23“/km, to ustawienie 4’15“-4’25“/km wydało mi się sensowne. W praktyce okazało się jednak, że warunki nie pozwoliły mi na bieg z taką prędkością i pierwszy interwał przebiegłem ze średnim tempem 4’25“/km, a drugi z 4’31“/km:

Mój błąd objawiał się tym, że co kilkadziesiąt metrów zegarek dość natarczywie zwracał mi uwagę, że biegnę wolniej niż powinienem. Na początku było to motywujące, ale tego dnia naprawdę ciężko biegło mi się pod wiatr i choć chciałem, nie byłem w stanie przyspieszyć, a zegarek uparcie poganiał, niczym bezlitosny trener. Biorąc pod uwagę, że były to dwa 20-minutowe odcinki, był czas na to, by tego trenera znienawidzić. Gdybym więc ustawił zakres na 4’20“-4’30“/km, „odzywałby” się on znacznie rzadziej. Mam nauczkę na przyszłość.

Trasy

Jednym z głównych powodów, dla których zdecydowałem się na Fenixa 3, jest możliwość wysłania wcześniej ustawionej trasy do zegarka, dzięki czemu jest on w stanie prowadzić nas po jej śladzie. O dziwo, jest to funkcja, której pozycja w ofercie zegarków Garmina dość mocno się zmieniała na przestrzeni lat. Dla przykładu, kosztujący dziś ok. 700 zł kilkuletni już model 310 XT posiada tę opcję, a dużo nowszy 620 – wyceniony na 1335 zł – już nie. Mnie przydaje się ona bardzo, bo ze względu na mój relatywnie niedługi staż biegowy, dopiero poznaję okoliczne trasy. A, że większość z nich to ścieżki leśne, zgubić się tam byłoby nietrudno. Jednym z pierwszym biegów, w których użyłem tej opcji była próba połączenia dwóch tras w dwóch różnych lasach. Obie znałem, ale chciałem sprawdzić czy zegarek pomoże mi znaleźć trasę, która połączy dwie pozostałe. Na etapie jej „rysowania” w serwisie Garmin Connect, zaznaczyłem więc prostą linię między ostatnim punktem jednej trasy, a pierwszym drugiej. Biegnąc, ta linia wyznaczała mój kierunek, a moim jedynym zadaniem było wyszukiwanie ścieżek, które w mniej lub bardziej dokładny sposób, będą prowadziły po jej śladzie. Udało się to bez najmniejszego problemu, a różnica między „projektem” a rzeczywistą trasą wyglądała tak:

Oczywiście, chodzi głównie o tę część na północ od drogi 32 – różnica w południowej części to po prostu dodatkowa pętla, bo biegło mi się zbyt dobrze, żeby już wracać.

À propos właśnie takich zmian, dokonanych w trakcie biegu. Obawiałem się, że w sytuacji, w której zmienię zdanie podczas śledzenia trasy, Fenix 3 będzie zachowywał się jak nawigacja samochodowa, czyli co chwilę powiadamiał o tym, że jestem poza trasą i, że powinienem zawrócić. Żeby to sprawdzić, odrysowałem ostatnio „trasę” od znajomego, którą również przedłużyłem o tę samą, 8-kilometrową pętlę:

Okazało się jednak, że moje obawy były bezpodstawne, a ów zegarek jest naprawdę smart. Na poniższym zrzucie zaznaczyłem dwa miejsca – to jedyne punkty, w których Fenix się „odezwał”; w czerwonym, zegarek powiadomił mnie dźwiękiem i wibracją, że jestem poza trasą, w zielonym – że znów jestem na trasie.

Żadnych innych powiadomień w międzyczasie. Od tego drugiego momentu zaczął też poprawnie liczyć przewidywany czas dotarcia do celu, mimo że miałem przebiegnięte już 17, a nie 9 km, jak wychodziłoby z trasy, którą miał zapisaną.

Jedyna rzecz, która jest pewnym rozczarowaniem w kwestii tras, to różnica między Fenixem 2 a 3. Ten wcześniejszy miał bowiem możliwość „wgrania” mapy danego regionu, dzięki czemu można było eksperymentować i zmieniać trasę na bieżąco – widziało się bowiem co jest w okolicy. Fenix 3 został pozbawiony tej możliwości, więc trasa w nim to tylko pewien kształt w pustej przestrzeni dookoła:

Powodem tej zmiany jest pewnie fakt, że w ofercie pojawił się model Epix, którego główną cechą jest właśnie znakomite wsparcie dla map instalowanych w urządzeniu.

Początkowo myślałem, że pamięć urządzenia uniemożliwi dodanie tej opcji w którejś z kolejnych aktualizacji oprogramowania – Fenix 3 ma bowiem tylko 24,7 MB pamięci (czyli ok. 330x mniej niż wspomniany Epix), ale sprawdziłem, że Fenix 2 miał tę wartość bardzo podobną, a każda z map (obejmująca teren całego województwa) zajmuje tylko 1-3 MB.

Innymi słowy, wciąż jest szansa, choć z tego, co widziałem na amerykańskich forach, większość użytkowników straciła już nadzieję.

Bluetooth

Jak większość nowych zegarków z górnej półki, Fenix 3 wykorzystuje technologię Bluetooth do wielu celów. Potrafi synchronizować się z aplikacją w telefonie, odbierać dane z komputera czy wysyłać ślad trasy do telefonu, który udostępnia go innym osobom na bieżąco. Nie podejrzewałem nawet jak bardzo jest to wygodne. Nawet jeśli biegnę bez telefonu (a właśnie tak biegam zdecydowanie najczęściej), to po powrocie, szczegóły biegu są dostępne w aplikacji (a tym samym w serwisie Garmin Connect, jak i wszystkich innych, które są z nim połączone) jeszcze zanim zdążę ściągnąć buty. Podobnie rzecz ma się z LiveTrack, czyli opcją pozwalającą wybranym osobom na śledzenie naszej aktywności na bieżąco – korzystam z tego za każdym razem, gdy biegam po lasach czy wzgórzach na dystansach dłuższych niż 20 km lub, gdy biegam po zmroku, bez względu na dystans. Wiem, że Żona jest wtedy spokojniejsza. Planuję też używać tej opcji na wszystkich długodystansowych zawodach. Z moich dotychczasowych obserwacji wynika, że te wykorzystania Bluetooth działają doskonale. Problem pojawia się w momencie, gdy chcemy przesłać coś w drugim kierunku, tj. do zegarka. W teorii istnieje bowiem możliwość przesyłania śladów tras, opracowanych wcześniej treningów czy aplikacji z Connect IQ. W praktyce wygląda to jednak tak, że telefon próbuje to wysłać, zegarek próbuje odebrać, ale – w ogromnej większości przypadków – bez rezultatu (choć komunikat o błędzie jakimś rezultatem jednak jest). Wielkość pliku także zdaje się nie mieć tu znaczenia, bo połączenie jest zrywane także podczas przesyłania tarczy zegarka z Connect IQ, a te ważą maksymalnie kilkadziesiąt kilobajtów. O tym, że to nie działa tak jak powinno, dość dotkliwie przekonałem się pewnej deszczowej niedzieli, kiedy to wczesnym rankiem wybrałem się na położone 30 km od mojego miejsca zamieszkania Wzgórza Piastowskie, które znalazły się na liście 10 najlepszych miejsc biegowych w Polsce jednego z portali biegowych. Teren jest tam urozmaicony, a szlaki niezliczone. Jedną z tras, którą nigdy tam jeszcze nie biegłem, jest odcinek nazywany „tarką”. Poprosiłem więc znajomego o przesłanie mi pliku .gpx, który bez problemu zaimportowałem w serwisie Garmin Connect, zapisałem jako nową trasę i pojechałem. Na miejscu, gdy już chciałem zacząć biec, okazało się, że w zegarku nie mam tej trasy. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale synchronizacja zegarka z serwisem ignoruje to, co jest zapisane w zakładce Courses; każdą trasę, którą chce się mieć w zegarku, należy „wysłać do urządzenia”, co – biorąc pod uwagę ograniczoną pamięć Fenixa 3 – ma sens. Wróciłem jednak do samochodu, bo przecież widziałem tę trasę w aplikacji w telefonie, więc na pewno mogę ją przesłać do zegarka – myślałem. Po kilkunastu próbach i 20 straconych minutach, poddałem się. Zamiast tego, sprawdziłem w jakim kierunku powinienem biec i uruchomiłem w zegarku funkcję Sight ’N Go, o której więcej napiszę kiedy indziej.

Sam Bluetooth potrafi być jednak zaskakująco skuteczny w zakresie łączenia się z telefonem. Krótki przykład: Żona zmieniła ostatnio telefon na większy niż miała, w związku z czym nie mieścił się jej do opaski na ramię – pożyczyła więc mój. Wracając ze swojego biegu minąłem Ją (wciąż biegnąc, całkiem zresztą szybko) biegnącą w przeciwnym kierunku – Fenix 3 zawibrował na moim nadgarstku. Zdążył się w tym momencie połączyć z iPhone'em na jej ramieniu (!) i dopiero po kilku sekundach poinformował o utracie połączenia.

Podsumowując: mimo że synchronizacja z serwisem Garmin Connect za pośrednictwem aplikacji w telefonie działa znakomicie, wszystkie większe pliki bezpieczniej jest przesyłać po podłączeniu zegarka do komputera lub za pomocą Wi-Fi, które też sprawdza się świetnie.

Powyższe tyczy się także (jeśli nie przede wszystkim) aktualizacji oprogramowania w Fenixie. Odkąd go mam, pojawiły się już dwie aktualizacje i każda wymagała podłączenia zegarka do komputera.

Sam proces aktualizacji jest dość zaskakujący. Otóż po przesłaniu nowego oprogramowania do zegarka, Garmin Express w komputerze zakończy przesyłanie i wyświetli komunikat o zakończonej aktualizacji, co jest o tyle mylne, że właśnie wtedy trzeba Fenixa odłączyć od komputera i uruchomić proces aktualizacji z poziomu zegarka.

Działanie

W tej materii przychodzą mi do głowy dwie rzeczy – jedna bardzo dobra, druga raczej zła. To właśnie od niej zacznę; zegarek jest dość wolny. Obsługa menu, choć nie odbywa się błyskawicznie i drobne opóźnienie jest zauważalne, nie sprawia jednak żadnego problemu. Ten pojawia się w momencie, gdy chcemy obejrzeć podsumowanie swojej aktywności, nawet w chwilę po jej zapisaniu. Co ciekawe, ma to bezpośredni związek z przebiegniętym dystansem. Poniżej wideo, prezentujące rzeczywisty czas „otwarcia” kilku aktywności z drugim zegarkiem jako dowodem na to, że materiał nie został w żaden sposób zwolniony:

Nie jest to może bardzo uciążliwe, choć gdy któregoś razu wyjątkowo nie pobiegłem sam, a dołączyłem do znajomego, po zakończonym biegu zapytał mnie ile spalonych kalorii podał mi mój zegarek. Żeby mu odpowiedzieć, musieliśmy tam stać i czekać ponad 20 sekund, wpatrując się w napis „loading…” na wyświetlaczu. „Fajny ten Twój Garmin” – usłyszałem wtedy z ust znajomego, posiadacza Polara V800.

Posiłkując się terminologią komputerową, wygląda na to, że Fenix 3 ma wystarczającą ilość pamięci RAM, ale bardzo wolny dysk.

Nadrabia to jednak baterią – to jest ta dobra informacja z dwóch, o których wspomniałem przed chwilą. Przez pierwsze kilkanaście biegów zapisywałem ile procent energii było w baterii przed treningiem, a ile po nim. Dane zebrałem w poniższej tabeli:

Jak widać, wynika z niej, że śmiało można założyć, że każda godzina biegu to tylko około 10% zużycia energii. Z moich wstępnych obserwacji wynika też, że cały dzień bez biegania przy moim użyciu Fenixa to ok. 6-8% zużycia baterii.

Podsumowanie

Nie lubię pisać tekstów o produkcie używanym przez tak niedługi czas i mocno od tego stronię, ale tym razem – głównie ze względu na naciski z zewnątrz – postanowiłem zmienić zdanie i w przyszłości będę dopisywał do tego artykułu kolejne akapity, chociażby o pływaniu, jeździe na rowerze czy o możliwościach aplikacji Garmin Connect. Dziś, podsumowując trzy tygodnie używania Fenixa 3, mogę jedynie napisać, że jestem szalenie zadowolony z zakupu oraz, że nie wiem jak mogłem brać pod uwagę jakikolwiek inny model.

[Aktualizacja 2015.04.13]

Mając nieco ponad 250 km „przebiegu”, Fenix 3 po raz pierwszy się wczoraj zawiesił. Gwoli ścisłości; zawiesił i sam – automatycznie – zresetował. I tak, było to w trakcie rejestrowania biegu, dokładnie po 24,74 km. Podczas treningu postanowiłem sprawdzić jak działa funkcja TracBack, ale żeby nie dojść jedynie do oczywistych wniosków, starałem się trochę tę funkcję zmylić, biegając po leśnej, dwukilometrowej pętli z dużym podbiegiem. Zegarek – jak mniemam – dokonywał wówczas obliczeń pozostałego dystansu, a że mu tego nie ułatwiałem, zajmowało mu to chwilę czasu i stawał się mniej responsywny niż normalnie – reagował z pewnym opóźnieniem na każdy wciśnięty przycisk. Biegnąc, co jakiś czas zerkałem na nadgarstek, żeby na bieżąco sprawdzać wartość obliczonego dystansu „do domu”. Naciskałem też przyciski Up, Down, żeby sprawdzać responsywność urządzenia. W pewnym momencie opóźnienie stało się już tak duże, że cały czas widziałem poprzedni ekran, mimo naciśnięcia Down. Przestał więc reagować zupełnie. Chwilę później, zamiast spodziewanych wartości, wyświetlił logo Garmina:

Zegarek sam się zresetował i trwało to znacznie dłużej niż zwykle – logo widniało tam ponad minutę. Podejrzewałem, że w tym czasie zapisuje to, co zarejestrował wcześniej (co już samo w sobie było dość optymistyczne, bo przecież mógł stracić to całkowicie), ale i tu mnie zaskoczył. Gdy włączył się ponownie, wyświetlony był ekran z możliwością kontynuowania biegu – dokładnie ten sam, który wyświetla się po naciśnięciu pauzy. Nacisnąłem więc Resume i wróciłem do biegu. Od tamtej chwili wszystko poszło już gładko. Z jednej strony, fakt, że się zawiesił nie jest niczym dobrym, ale z drugiej, świadomość, że nawet w takiej sytuacji nie traci zapisanych wcześniej danych, daje pewien komfort.

Po powrocie okazało się, że to zachowanie zegarka zmyliło telefon – używałem opcji LiveTrack, która została przerwana w trakcie restartu Fenixa i, która sama się nie aktywowała ponownie (a aktywowało ją dopiero …zatrzymanie biegu w zegarku, już pod domem). Drugim skutkiem była niepełna wartość zliczonych kroków tego dnia – przebiegając ponad 29 km, na pewno robi się ich więcej niż 5067.

Nie jest to dla mnie duży problem, choć Garmin Connect nie pozwala na ręczną edycję tej wartości, wobec czego cel na dziś został obniżony, zamiast być zwiększonym, a statystyki tego tygodnia czy miesiąca będą niekompletne; pomniejszone o dwadzieścia kilka tysięcy kroków.

TracBack

Sama opcja TracBack, zaś, okazała się być bardzo sprytna. Po raz pierwszy włączyłem ją mając za sobą 16,6 km i mniej więcej taki ślad trasy:

Jak widać, kończyłem właśnie pętlę i wracałem do ścieżki, którą przybiegłem. Zegarek nie mógł tego wiedzieć, więc wyświetlił 16,6 km jako pozostały dystans. Jednak w kilka sekund po wbiegnięciu w drogę powrotną, szybko zmienił tę wartość na znacznie bardziej realne 8,3 km i prowadził poprawnym śladem. Jak wspomniałem w powyższych akapitach, zmyliłem tę funkcję potem kilkukrotnie robiąc na koniec jeszcze trzy dodatkowe pętle, żeby się zmęczyć przed powrotem do domu, ale znów – gdy tylko je skończyłem – Fenix 3 dość szybko się orientował i wyświetlał poprawny dystans i ślad.

Podczas biegu z użyciem TracBack do dyspozycji są te same dwa dodatkowe ekrany, co w trakcie śledzenia trasy „wgranej” uprzednio do urządzenia, tj. mapka oraz kompas, wskazujący kierunek biegu, z dodatkową informacją o tym czy jesteśmy na trasie czy poza nią (wyświetlając wówczas jak daleko się od niej oddaliliśmy) oraz z pozostałym dystansem. Pierwszą próbę uznaję więc za zaliczoną i jestem pewien, że z TracBack będę korzystał niejednokrotnie, zwłaszcza z dala od domu.

[Aktualizacja 2015.05.06]

W ubiegłą niedzielę przebiegłem maraton w Pradze, biegnąc – rzecz jasna – właśnie z Fenixem na nadgarstku. Kilka osób pytało jak się sprawdził i zawsze odpowiadałem, że tak samo, jak sprawdziłby się prawdopodobnie każdy inny zegarek biegowy, przynajmniej u mnie. Uważam bowiem, że zawody są właśnie tą sytuacją, w której zegarek z GPS potrzebny jest najmniej; organizator liczy czas na podstawie chipu przy numerze startowym, kilometry są oznaczone na trasie – jeśli biegnie się z prostym planem, zegarek jest praktycznie zbędny.

Mój plan istotnie był prosty; pierwsze trzy kilometry bardzo spokojne, kolejne 11 km trochę szybsze, następne 14 km z tempem, jakie planowałem uzyskać jako średnie z całego biegu i ostatnie 14 km trochę szybsze. Na głównym ekranie ustawiłem więc tylko trzy parametry – aktualne tętno, aktualne tempo oraz średnie tempo. Wystarczyło więc, że zapamiętałem jakie średnie tempo powinienem mieć w kilku punktach trasy, żeby przez cały czas wiedzieć czy wszystko idzie (biegnie?) zgodnie z planem. Wyłączyłem też opcję Auto Lap, żeby nie być co kilometr informowanym jakie tempo udało mi się na nim uzyskać – obawiałem się, że jeśli zobaczyłbym tam zbyt niską wartość, następny kilometr przebiegłbym szybciej, żeby nadrobić tę stratę. Tętno wtedy niepotrzebnie by wzrosło i tym samym szybciej bym się zmęczył.

Mogłem, oczywiście, ułożyć sobie ten bieg w Garmin Connect jako Workout, gdzie każdy z tych czterech etapów miałby przypisany określony zakres tempa, jakie powinienem utrzymać, a zegarek informowałby mnie za każdym razem, gdy biegłbym zbyt wolno lub zbyt szybko. Bardzo się cieszę, że jednak tego nie zrobiłem. Wyprzedzając innych biegaczy, którym co chwilę coś na nadgrastku pikało czy odzywało się w jakikolwiek inny sposób, z zadowoleniem spoglądałem na mojego milczącego Fenixa.

Udało mi się ukończyć bieg z czasem o 13 sekund lepszym niż miałem w swojej planowej rozpisce, więc plan się powiódł. Po biegu okazało się też, że wyłączenie Auto Lap i nieprzełączanie ekranów w trakcie biegu bardzo korzystnie wpłynęło na zużycie baterii – prawie 3,5-godzinna aktywność wykorzystała tylko 21% energii.

Dystans, jaki został zliczony przez zegarek jest o ponad 250 m dłuższy, co jest całkowicie normalne. Dzieje się tak m.in. za sprawą pokonywania zakrętów po zewnętrznej (nie lubię się przeciskać między ludźmi, którzy czasem za wszelką cenę chcą skrócić sobie drogę w ten sposób) oraz podbiegania do dzieciaków, wystawiających ręce w oczekiwaniu na przybicie piątki. W efekcie wszystkie serwisy biegowe wyświetlają rekord na dystansie maratońskim o mniej więcej minutę lepszy niż czas netto (na szczęście dało się to łatwo zmienić).

Ktoś pytał również o to, czy Garmin liczy kroki w trakcie aktywności – oczywiście, liczy i jeśli nie wynikało to z wcześniejszej części tekstu, oto dowód:

Gdyby nie to, w niektóre dni nie byłbym w stanie osiągnąć założonego celu.

Pojawiły się też ostatnio pytania o żywotność baterii, gdy Fenix używany jest przez cały czas jako monitor aktywności. Podczas trzech dni w Pradze miałem okazję to sprawdzić, nosząc go cały czas na nadgarstku. Według danych z Garmin Connect, w te trzy dni zrobiłem ponad 101 tysięcy kroków, z których prawie połowa została zarejestrowana z GPS. Naładowałem zegarek przed wyjazdem, a wróciłem mając 62% na wyświetlaczu, nie używając ładowarki ani przez chwilę. Następnym razem jej nie zabiorę.

[Aktualizacja 2015.05.12]

Wyjeżdżając do Pragi, 2. maja o 6:00 rano, odłączyłem Fenixa od ładowarki. Przez 3 dni nosiłem go tam cały czas na nadgarstku i po powrocie uznałem, że to dobry moment, żeby sprawdzić Garmina właśnie pod kątem codziennego używania i jego wpływu na zużycie baterii. Dziś, w chwilę po porannym bieganiu, Fenix się rozładował. Od ostatniego ładowania minęło więc ponad 10 dni (!), w trakcie których:

  • 9 dni Fenix spędził na nadgarstku jako monitor aktywności (jeden dzień przeleżał na półce, bo do marynarki nie pasował żadną miarą), zliczając łącznie ponad 147 tysięcy kroków,
  • przebiegłem 70 km z użyciem GPS, więc Fenix przez prawie 6 godzin rejestrował aktywność,
  • dwukrotnie użyłem go do pomiaru tętna przy treningu siłowym, więc to dodatkowa godzina aktywności (choć już bez GPS),
  • przez 3 noce Fenix był używany jako monitor snu.

Gdy go dziś podłączyłem do ładowania, w Garmin Express pojawiła się poprawka oprogramowania, która ma korzystnie wpłynąć na zużycie baterii przez urządzenie. No lepiej żeby!

[Aktualizacja 2015.08.13]

Kilka osób zapytało mnie ostatnio jak Fenix spisuje się po kilku miesiącach i czy nadal uważam go za wartego zakupu. Wszystkim odpisałem to samo; spisuje się znakomicie (nie mylić z „doskonale”) i absolutnie nie żałuję zakupu. To, czy warto go kupić, to już kwestia bardzo indywidualna i każdy powinien rozważyć ją samemu.

W międzyczasie przebiegłem z nim kolejne 500 kilometrów (łącznie już ponad 750 od dnia zakupu), startując w kilku biegach. Jednym z ciekawszych, w jakich brałem udział właśnie z Fenixem na nadgarstku, był „Półmaraton z górką”, czyli 26-kilometrowy bieg górski, organizowany w ramach festiwalu „Chojnik Maraton” w Jeleniej Górze. Nie napiszę, że ten bieg był „prawdziwym testem możliwości” tego zegarka, bo z jego perspektywy pewnie wcale tak nie było. Ot, bieg, jak bieg (cała ekscytacja była raczej po mojej stronie). Ciekawiło mnie jednak, jak poza samym wyrysowaniem przebiegniętej trasy, obliczy przewyższenie, tj. czy będzie ono bliskie wartościom podanym w materiałach organizatora oraz czy będzie ono podobne do pomiarów z innych zegarków.

Okazało się, że porównując wyniki z flagowych modeli innych marek, różnice w przewyższeniu rzadko kiedy przekraczały 1%. Większe rozbieżności wystąpiły w obliczonym przez zegarki dystansie – sięgały one nawet 2,5%.

W międzyczasie, podczas urlopu, postanowiłem poużywać Fenixa jako codziennego monitora aktywności, żeby zobaczyć jak to jest i czy coś mógłbym dzięki temu zyskać.

Najpierw był przelot i obserwacja działania wysokościomierza (z wyłączoną ciągłą kalibracją – nie potrzebuję jej na co dzień, więc i wtedy nie włączałem). Ze względu na fakt, że Fenix oblicza wysokość na podstawie ciśnienia, jest duża rozbieżność między rzeczywistym pułapem na jakim leciał samolot (co jest zrozumiałe i oczywiste):

Widget barometru wskazał wartość ciśnienia w kabinie, na podstawie której Fenix wyliczył wysokość na zdjęciu powyżej.

Wyłączona ciągła kalibracja wysokościomierza sprawia, że Fenix potrafi pokazać wartość kilkudziesięciu metrów nad poziomem morza, gdy sam znajduje się dokładnie na poziomie morza:

Wystarczy jednak włączyć aplikację do zapisu treningu z użyciem GPS (czyli bez znaczenia czy jest to bieganie czy pływanie w wodach otwartych), żeby nastąpiła kalibracja wysokościomierza, a tym samym poprawienie wyświetlanych wartości:

Po takim treningu wskazania są poprawne jeszcze przez kilkanaście godzin (najczęściej w nocy „głupiał” i rankiem wskazywał już np. 53 m n.p.m. zamiast 16). Zdarzało się też, że w trakcie pływania (nie nurkowania) rejestrował wartości ujemne i to do -10 m.

Co ciekawe, tydzień później, już nad polskim morzem, uparcie wskazywał ujemne wartości (nawet do -21 m n.p.m.) podczas przebywania w okolicy plaży.

Jako monitor aktywności sprawdził się w porządku; liczył kroki, przypominał kiedy należy się poruszać (wyłączyłem to trzeciego dnia) i analizował sen. Jedna z aktualizacji Garmin Connect dodała bowiem wykres analizy snu to wspominanego wcześniej zwykłego wykresu ruchów.

Wciąż dostępny jest też „stary wykres”:

Niestety, mimo że spałem z Fenixem na nadgarstku przez 7 nocy, dwóch nie zarejestrował i to nie tylko w kwestii wykresu, ale i godziny snu zostały podane błędnie.

Nie sprawdzałem tego na bieżąco, bo – co było dla mnie sporym zaskoczeniem – okazało się, że telefon, z którym Fenix się synchronizuje, potrzebuje połączenia z internetem do odebrania danych z zegarka. Nigdy wcześniej tego nie zauważyłem, bo telefon zawsze połączony jest bądź to z Wi-Fi, bądź z sieciami 3G/LTE. Dopiero wypoczywając w hotelu z Wi-Fi wykupowanym na godziny (ci z Was, którzy mnie znają, wiedzą, że wybór takiego właśnie hotelu był świadomą – i bardzo dobrą – decyzją) zorientowałem się, że mimo że to zegarek synchronizuje się z telefonem, to w rzeczywistości, telefon w tej operacji pełni tylko funkcję modemu, który przesyła dane z zegarka bezpośrednio do serwisu Garmin Connect i dopiero potem je stamtąd pobiera, żeby je wyświetlić. Innymi słowy, aplikacja Garmin Connect nie ma żadnej lokalnej pamięci, w której mogłaby przechować aktywności z zegarka i umieścić je w GC po połączeniu z internetem. Jak wspomniałem; duże zaskoczenie, niekoniecznie pozytywne.

Używanie Fenixa 3 jako monitora aktywności, ma jedną kluczową dla mnie wadę – mimo co najmniej kilku aktualizacji, które rzekomo miały to poprawić, Garmin Connect nadal nie współpracuje z aplikacją Health w iOS. Nie wymieniają danych między sobą, a tym samym nie sposób „dodać” danych z Garmina do już zebranego zestawu danych z telefonu lub innych urządzeń, które współpracują z Health bezproblemowo, a tym samym Garmin musiałby się stać jedynym monitorem, używanym codziennie (każdy dzień nieużywania Fenixa jako monitora zaburza statystyki, zarówno ilości kroków, jak i snu). Sam nigdy nie będę go używał w ten sposób, z powodów, które opisałem już na samym początku, więc nadal traktuję to wyłącznie jako ciekawostkę. Dopiero współpraca Garmina Connect z Health może to zmienić.

Bateria, zaś, wciąż mnie zadziwia. Przyznaję, nie biegałem dużo w czasie urlopu, ale osiem dni używania go niemal bez przerwy jako monitora aktywności, trzy treningi biegowe i kilka pływackich – wszystko na jednym ładowaniu baterii. Zabranej na wszelki wypadek ładowarki nie użyłem ani razu.

Po powrocie okazało się, że pojawiła się kolejna aktualizacja oprogramowania (4.0), dodająca wiele użytecznych funkcji.

Poza wsparciem dla HRM-Tri i HRM-Swim, czyli dwóch nowych pulsometrów Garmina, zdolnych mierzyć tętno podczas pływania (eliminując w ten sposób prawdopodobnie jedyną wyższość konkurencyjnych modeli marki Suunto i Polar, które miały taką opcję już wcześniej) wersja 4.0 przyniosła także możliwość podstawowej interakcji z wyświetlanymi powiadomieniami. Pisałem wcześniej, że gdy zegarek powiadamiał o np. przychodzącym połączeniu, nie można było go odebrać ani odrzucić. Teraz już można, więc jeśli ktoś biega ze słuchawkami, słuchając muzyki z telefonu, może odebrać połączenie z poziomu zegarka. Nadal nie ma opcji odpisania na sms (choć można oddzwonić na numer z nieodebranego połączenia) przy użyciu zdefiniowanych wcześniej odpowiedzi, ale na pewno jest to krok w dobrym kierunku.

Kolejną nowością jest aplikacja ‘Find My Phone’, która – jak sama nazwa wskazuje – potrafi przywołać sparowany z zegarkiem telefon, który wydaje wówczas donośny dźwięk. Nigdy nie użyłem tego jeszcze w celach innych niż pokazowych, ale domyślam się, że gdy taka rzeczywista potrzeba nastąpi, będę bardzo zadowolony z istnienia takiej opcji.

Znacząco zmieniono również funkcję budzika w zegarku, który wcześniej był tak podstawowy jak to tylko możliwe, czyli pozwalał na pojedyncze ustawienie budzika na konkretną godzinę z możliwością codziennego powtarzania. W wersji 4.0 można dodać wiele alarmów, a w każdym z nich można ustawić osobną powtarzalność. Można więc mieć np. budzik na 6:30 w poniedziałek i środę, na 6:10 we wtorki, 7:00 w czwartki i piątki itp. Dodano również 10-minutową „drzemkę”, którą można włączyć w momencie uaktywnienia się alarmu.

Najbardziej – z mojego punktu widzenia – przydatnym udogodnieniem wersji 4.0 jest auto-podświetlenie. Dotychczas, biegnąc z zegarkiem po zmroku, gdy chciałem odczytać jakieś dane z niego, musiałem nacisnąć przycisk w lewym górnym „rogu”, który zapalał podświetlenie. Nie sposób nazwać tego niewygodnym, choć rytm ruchu zostaje zachwiany. W używanym wcześniej Nike+ SportWatch wystarczyło uderzyć ekran dwoma palcami, żeby zapalić podświetlenie, co w trakcie biegu było jednak wygodniejsze. Fenix 3 z oprogramowaniem w wersji 4.0 pozwala na takie ustawienie podświetlenia, żeby zapalało się, gdy zegarek wykryje taki ruch nadgarstka, jaki wykonuje się, żeby odczytać godzinę. Działa to zaskakująco skutecznie, zwłaszcza w trakcie biegu (gdybym miał szacować, powiedziałbym, że ekran nie podświetla się raz na 20 prób w trakcie biegu i raz na 10 prób, używając go jako zegarka „codziennego”), choć zauważalne jest pewne opóźnienie. Zegarek podświetla się bowiem 0,2-0,3 s. po zatrzymaniu ruchu nadgarstkiem. Gdy biegnie się wieczorem, ale jeszcze nie po zmierzchu, czasem udaje się odczytać dane z tarczy zanim ekran się podświetli. Nie jest to bardzo drażniące (a po zmroku w ogóle), ale liczę, że któraś z kolejnych aktualizacji skróci ten czas opóźnienia.

Na równi z powyższym traktuję także dodanie możliwości wyłączenia dźwięku zegarka w trakcie połączenia/rozłączenia z telefonem. Pewnie trudno w to uwierzyć, ale wcześniej nie było takiej możliwości, nawet jeśli wyłączyło się wszystkie dźwięki. Było to szalenie irytujące, gdy zegarek zostawał w jednym pomieszczeniu, a wychodziło się (z telefonem w kieszeni) do drugiego; po chwili dało się słyszeć piknięcie Fenixa, który rozłączył się z telefonem. Po powrocie, kolejne piknięcie. Czasem – i to właśnie było najgorsze – można było znaleźć się „na granicy”; w moim przypadku, gdy zegarek zostawał w pracowni przy komputerze, a ja siedziałem na sofie w salonie, Fenix „odzywał się” co chwilę, łącząc się i rozłączając z telefonem naprzemiennie. Było to strasznie irytujące. Na szczęście już da się to wyłączyć, a tym samym nie potrzebuję już Bluetooth jako hot key.

Tyle o oprogramowaniu. W międzyczasie zacząłem też przygotowywać się do jesiennego maratonu i w odróżnieniu do lat ubiegłych, zdecydowałem się nie korzystać z treningów rozpisanych ręcznie lub tych z programu w Endomondo, a spróbować z programem treningowym dostępnym w Garmin Connect.

W przypadku dystansu maratońskiego, do wyboru jest aż sześć 16-tygodniowych programów, podzielonych 3 poziomy (różniących się ilością treningów w tygodniu – 3, 5 lub 7) i sposób wyliczania treningu na podstawie tempa lub tętna. Zdecydowałem się poziom II i trening na podstawie tempa, przede wszystkim dlatego, że moje serce podczas biegu pracuje nieco inaczej niż tego typu programy biorą to pod uwagę, tj. bardzo szybko wchodzę w wysokie zakresy tętna, nawet przy wolnym bieganiu, a potem po prostu je utrzymuję. Gdy więc w programie treningowym bazującym na tętnie jest bieg w drugiej strefie, musiałbym pewnie maszerować, żeby w niej pozostać.

Jak widać w kalendarzu, na początku miałem pewne trudności z regularnością i systematycznością wykonywania treningów (kto nie ma?), ale teraz jest już trochę lepiej i staram się to nadrobić. Wspominam o tym wszystkim z dwóch względów. Po pierwsze, kalendarz z Garmin Connect można „opublikować”, a tym samym, można zaimportować go do swojego kalendarza, używanego na co dzień. Jedynym ograniczeniem jest tylko to, że zaimportowany w ten sposób zawiera treningi na kolejne 60 dni (co w zupełności wystarcza, tym bardziej, że sam każdego dnia dodaje ten aktualnie ostatni). Treningi wyświetlają się wówczas jako wydarzenia całodzienne i osobom aktywnie korzystającym z kalendarza, samą swoją obecnością przypominają o „obowiązkach”.

Druga rzecz to fakt, że po synchronizacji zegarka z Garmin Connect, wszystkie te treningi dostępne są z poziomu Fenixa. Nie trzeba niczego kopiować ani, tym bardziej, ręcznie przepisywać w edytorze treningów. Po prostu wychodząc z domu, wybiera się Training » Training Calendar i ma się przed sobą dzisiejszy trening. Wystarczy nacisnąć Do Workout i zacząć biec, co niniejszym czynię.

[Aktualizacja 2015.10.26]

Poniższa aktualizacja artykułu o Fenixie 3 będzie dotyczyła go jedynie pośrednio, mimo że jest ściśle związana z tematem. Otóż, w ubiegłym tygodniu pojawiła się aktualizacja aplikacji Garmin Connect na urządzenia mobilne (iOS i Android), a wraz z nią sporo zmian i udogodnień.

Po dokonaniu aktualizacji do wersji 3.0, należy w pierwszej kolejności ponownie sparować posiadane urządzenie Garmina z aplikacją:

W kolejnym kroku, aplikacja proponuje konfigurację Snapshots, czyli nowego sposobu wyświetlania informacji na głównych ekranach; liczba mnoga jest tu nowością – do tej pory był tylko jeden ekran główny, prezentujący wątpliwej użteczności podsumowanie aktualnego dnia.

Już na pierwszy rzut oka widać, że całkowitej modyfikacji został poddany interfejs aplikacji:

W dużej większości wyświetlane informacje prezentowane są w bardziej czytelny sposób niż dotychczas. Największą i najmilej przeze mnie witaną zmianą jest dokładność wykresu tempa:

Od teraz ma on wreszcie sens i nie trzeba już używać komputera (lub innej aplikacji), żeby zobaczyć jak on faktycznie wyglądał. À propos innych aplikacji; wspomniany wykres, jego dokładność i czytelność, sprawiły, że pod tym względem aplikacja Garmina plasuje się aktualnie na pierwszym miejscu w rankingu tych popularnych:

Z drugiej strony, naprawdę nietrudno jest być w tej materii lepszym niż Endomondo. Garmin Connect 3 jako jedyna znana mi (a być może jako jedyna w ogóle) aplikacja tego typu pozwala także na wyświetlenie jeszcze bardziej dokładnego wykresu poprzez obrócenie telefonu do orientacji poziomej:

W wielu miejscach aplikacji zmianie uległa też gęstość wyświetlanych informacji. I tak na przykład w widoku Splits danego treningu mieści się znacznie więcej danych na jednym ekranie:

Dodatkowo, jak wskazuje ikonka w prawym górnym rogu powyższego zrzutu, po obróceniu telefonu do orientacji poziomej mamy dostęp do jeszcze większej ilości informacji, o czym informuje nas także bardzo przemyślana animacja:

Jak widać na powyższym zrzucie, od teraz można sprawdzić np. jakie przewyższenie miał dany, konkretny etap trasy. Wcześniej trzeba było używać do tego serwisu Garmin Connect w przeglądarce lub używać innej aplikacji (połączonej z innym serwisem i to, oczywiście, tylko jeśli swoje konto GC miało się połączone z jednym z tych serwisów).

Kolejnym przykładem poprawionej gęstości wyświetlania informacji jest widok rekordów, w którym data (z rokiem) pobicia każdego z nich jest teraz w pełni widoczna:

Wracając do samych podsumowań treningów; nie tylko aż miło jest teraz na nie popatrzeć, ale też na dwóch ekranach można zobaczyć praktycznie wszystko czego można chcieć wiedzieć o danej aktywności:

Znacząco zmienił się również sposób wyświetlania informacji zebranych przez Fenixa, działającego jako monitor aktywności. Tygodniowe czy miesięcznie podsumowanie ilości kroków nie opiera się już na danych kalendarzowych, a relatywnych, tj. 7d oznacza 7 ostatnich dni, podobnie jak 4w to widok ostatnich 4 tygodni, a nie aktualnego miesiąca. To jedyne słuszne rozwiązanie, dzięki któremu porównywanie danych w różnych dniach tygodnia/miesiąca/roku wreszczie ma sens.

W prawej części powyższego zrzutu łatwo zauważyć też błąd w podpisie pól wyświetlających łączny dystans i liczbę kroków, które są zamienione miejscami, ale domyślam się, że to drobne niedopatrzenie, które zostanie poprawione przy okazji najbliższej aktualizacji.

Odświeżony został również wygląd ekranu prezentującego czas i analizę snu, gdzie w formie okręgu wyświetla czas trwania ostatniego snu względem okresu „docelowego”, ustawianego w opcjach:

Na wspomnianym wcześniej ekranie głównym dotyczącym snu, w ten sam sposób wyświetla uśrednione ostatnie 7 dni oraz rożłożenie czasu trwania snu na linii czasu, z zaznaczonymi porami „pójścia spać” i „wstania”, które również ustawia się w opcjach:

Bardzo łatwo jest dzięki temu sprawdzić czy w ostatnim czasie chodzi się spać za późno lub za późno wstaje, względem tego, co sobie założyliśmy. Na powyższych ekranach moje dane są przekłamane o tyle, że od wspomnianego w sierpniu testu Fenixa jako monitora snu nigdy potem już go w tej roli nie używałem, stąd czasy trwania snu sprzed 21 października nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Muszę jednak przyznać, że zmieniona forma wyświetlania tych informacji kusi mnie, żeby spróbować tego ponownie, tym bardziej, że od teraz można edytować błędne rezultaty analizy czasu snu, które wciąż się zdarzają. Dla przykładu; jednego dnia nosiłem Fenixa na nadgarstku prawie cały dzień – zdjąłem go przed wyjściem na kolację o 20:00, ale po powrocie (w celu analizy snu) założyłem go ponownie. Zegarek nie zorientował się jednak, że był w ruchu (przewracanie kartek w książce czytanej przed snem nie jest może jakąś szczególnie ruchliwą aktywnością, ale…) i rano okazało się, że liczył czas snu już od 20:00. Dzięki możliwości ręcznej edycji łatwo można to było jednak poprawić.

Wszystko powyższe to jednak w większości tylko drobne modyfikacje – to, co cieszy mnie najbardziej w nowej wersji to moduł kalendarza, czyli element, na którego brak w starszym Garmin Connect narzekałem najbardziej. Bo choć kalendarz treningów z Garmina można udostępnić i zasubskrybować go w wybranym przez siebie kliencie, to jednak jeśli plan treningowy nie pochodzi z tych udostępnionych przez Garmina, a jest opracowany manualnie, to informacje o poszczególnych treningach nie są wyświetlane w tym kalendarzu. Żeby więc zobaczyć jaki trening czeka mnie w danym czy kolejnym dniu, musiałem logować się do Garmin Connect i tam, w sekcji kalendarza, sprawdzać co zaplanowany trening zawiera. Od teraz już nie muszę – kalendarz jest bowiem integralną częścią nowej aplikacji.

Nadal nie można wprawdzie edytować poszczególnych etapów treningu z poziomu telefonu (to było dopiero coś!) ani przenosić samych pozycji na inny dzień, ale istnieje możliwość wysłania zaplanowanego treningu do zegarka, jeśli nie zrobiło się tego wcześniej.

To, czego nadal brakuje mi w mobilnej aplikacji Garmin Connect to jej odpowiednika dla iPada. Serio. Jestem zaskoczony, że nie pojawiła się ona właśnie tym razem, zwłaszcza, że Garmin Connect 3.0 został zoptymalizowany dla ekranów iPhone’a 6 i 6 Plus, więc zgaduję, że dopasowanie jej do iPada to nie wymagałoby aż tyle więcej pracy. Podejrzewam natomiast, że przeglądanie statystyk miesięcznych czy rocznych, obsługa kalendarza treningów czy analiza aktywności z dużymi wykresami byłaby na iPadzie bardzo wygodna, a Garmin Connect – w odróżnieniu od np. Endomondo czy Stravy – nie jest aplikacją rejestrującą trening, więc nie byłoby potrzeby usuwania modułu rejestrującego ani, tym bardziej, tworzenia osobnej aplikacji. Byłaby ona więc jeszcze jeden krok przed wymienioną wyżej konkurencją. A tak; nadal używam swojego raczej skomplikowanego arkusza w Numbers do podglądu swojego progresu we własnych planach długofalowych oraz prowadzenia statystyk, których – jak dotąd – żaden serwis mi nie oferuje.

Mimo powyższego, jestem bardzo zadowolony z tej aktualizacji, choćby z tego powodu, że nie będę miał już potrzeby korzystać z innych aplikacji oraz, że dużo rzadziej będę musiał uruchamiać Garmin Connect w przeglądarce.

W międzyczasie widziałem też, że ostatnio pojawiły się nowe wersje Fenixa 3 z serii Sapphire – różowo-złoty z białym paskiem oraz srebrny ze skórzanym:

I tak jak nie rozumiałem podstawowej wersji Sapphire z metalową bransoletą, tak i te zupełnie do mnie nie trafiają.

Naprawdę nie wiem skąd bierze się ta próba zrobienia biżuterii z – bądź co bądź – zaawansowanego zegarka treningowego. Ich cena (2749 zł z pulsometrem) też nie działa na ich korzyść.

Podsumowując, nadal nie zamieniłbym swojego Fenixa na żadnego innego, w tym i na nowego 630, nawet gdyby ów miał możliwość pomiaru tętna z nadgarstka.

zdrowiefitnessdarmowezegarekrecenzje sprzętuinnebieganie

dyskusja