Canon 35/1.4L II

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 6 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2018” — klikając w ten link, możesz zobaczyć całość.

Nie jestem dobry w opisywaniu czy recenzowaniu obiektywów. Nigdy nawet nie próbowałem być. Bo — bez względu na to, jak głupio to zabrzmi — oceniam obiektywy sercem, nie głową.

Nie interesują mnie więc specyfikacje, wykresy, a nawet coś takiego jak ostrość jest u mnie poza pierwszą trójką najbardziej pożądanych cech.

Najważniejsze jest dla mnie tzw. „obrazowanie” czy „rysowanie” obiektywu — co jest prawdopodobnie najbardziej subiektywnym kryterium, jakie istnieje — oraz to, czy mogę na nim polegać.

Gdy używałem Canona 5D (pierwszej wersji), miałem do niego 35-tkę f/2.0.

I, oczywiście, nie chodzi o ten model ze stabilizacją z 2012 roku (musiałbym się przenieść o kilka lat do przodu), a ten z lat 90-tych. Był plastikowy (metalowe miał tylko mocowanie) i strasznie głośny (na forach był pieszczotliwie nazywany „wiertarką” i nie brało się to znikąd), a jednak pokochałem tę ogniskową. Zamiana na wyższy model (35/1.4L) w tamtych czasach nie wchodziła w grę — obiektyw kosztował prawie 6000 zł (czyli ponad 5-krotnie więcej niż 35/2.0). I nagle, znikąd, na rynek profesjonalnych obiektywów wkroczyła Sigma z serią Art i modelem 35/1.4. Był cały metalowy, kosztował 3200 zł i — wszystkie testy to potwierdzały — był lepszy niż canonowska „eLka”. Za połowę ceny.

Skusiłem się. Początkowo byłem zachwycony i nawet myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi. Czas jednak mijał, a razem z nim mój zachwyt. Obiektyw wciąż był dobry, ale coraz mniej mogłem na nim polegać. Tak, jakby się starzał. Musiałem robić coraz więcej powtórzeń każdego ujęcia, żeby upewnić się, że któreś będzie ostre, a przy zdjęciach z dużej odległości było to prawie niemożliwe. Kalibracja (i za pomocą docka usb i w serwisie) pomagała tylko na chwilę i często poprawiała tylko zachowanie przy bliskich odległościach. Obiektyw wciąż był w pełni sprawny, a jednak moje zaufanie do niego malało z każdym ślubem czy każdą sesją. Podczas zimowej sesji w Karkonoszach przesadził i uznałem, że to nie może tak wyglądać, że nie mogę być ograniczony tak często używaną przeze mnie ogniskową.

Byłem wówczas na etapie wymiany aparatu — kupowałem (pierwszego u siebie) Canona 5D mark IV i zadziałała u mnie ta nierozsądna (z perspektywy budżetu; idiotyczna wręcz) logika — skoro wydaję kilkanaście tysięcy na aparat, to równie dobrze mogę jeszcze dorzucić do zamówienia obiektyw za kolejne osiem — co za różnica?

Kupiłem więc następcę wcześniejszej „eLki” — Canona EF 35/1.4L II. I przepadłem.

Bo mimo że jest duży i ciężki, i drogi (!), to okazał się dokładnie tym, czym Sigma nie była. Pewnym kompanem. Tym, który był wyciągany z torby za każdym razem, gdy chciałem mieć 100-procentową pewność, że zrobione zdjęcie będzie ostre. I owszem, używam go dopiero od roku (a Sigmę miałem przez 4 lata), więc ma jeszcze trochę czasu, żebym zmienił o nim zdanie, ale wydaje mi się, że po raz kolejny po prostu przekonałem się, że w tym świecie nie ma „dzikich okazji” — jeśli coś jest 2,5-krotnie tańsze, to pewnie jest ku temu jakiś powód.

Jedyne czego obawiałem się przed zakupem, to to, że obiektyw ten nie będzie flarował. Wiem, to może brzmieć dziwne — przecież właśnie to jest zadaniem inżynierów; stworzyć obiektyw, który m.in. nie będzie generował flary na zdjęciach bez względu na to, jak jest ustawiony względem światła. Jednak dla kogoś, kto bardzo lubi fotografować pod słońce i flarę traktuje jako element uatrakcyjniający zdjęcie (i z tego powodu moja osłona przeciwsłoneczna wciąż jest zafoliowana), było to dla mnie ważne. I, rzeczywiście, poprzedni model był pod tym względem gorszy (z punktu widzenia inżynierów optyki)/lepszy (z mojego punktu widzenia), ale mimo to jest dużo lepiej, niż myślałem.

Sami zobaczcie:

Więcej przykładów będzie w linku poniżej.

Przy okazji chciałbym już któryś raz zauważyć, jak bardzo uniwersalna jest ta ogniskowa; pamiętacie fotografie w tekście o słuchawkach B&O H6? To był mój mały eksperyment — wszystkie zdjęcia tam są wykonane właśnie tą 35-tką.

I tak jak wspominałem wcześniej, ostrość nie jest dla mnie najważniejszym aspektem obiektywu, ale przyznaję — kilka powiększeń 1:1 zrobiło na mnie kolosalne wrażenie.

Ciężko jest pokazać takie coś na stronie, bo jednak dużo zależy od wielkości ekranu, na jakim będziecie to oglądać, ale spróbuję mimo wszystko, a do tekstu — w formie załącznika — dodam kilka niewyostrzonych zdjęć, żeby ci bardziej zainteresowani z Was mogli sobie pooglądać je z bliska.\

Wrażenie było o tyle silniejsze, że niekiedy różnica w ostrości między obiektywem przymkniętym do f4 a tym otwartym całkowicie jest praktycznie pomijalna:

Sam zakup obiektywu doskonale wpasował się także w moje ubiegłoroczne założenie/zadanie (staram się robić sobie takie co roku) — „więcej ruchu na sesji”. Doskonale się tego nadał, sprawiając, że ponad 40% zdjęć z sesji powstało właśnie nim.

Żeby nie przeładowywać tego tekstu przykładowymi zdjęciami, zebrałem swoje ulubione fotografie z tego obiektywu i umieściłem pod osobnym linkiem. Tu chciałbym pokazać tylko kilka z nich, żeby dodać, że — ze względu na odległość — Sigmą nie odważyłbym się ich zrobić (a jeśli już, to wyłącznie z manualnym ustawieniem ostrości):

A tutaj — zobaczcie:

Przy czym to drugie było na f/1.4.

Pozostałe — tj. nieślubne zdjęcia — z niego możecie zobaczyć także w dzienniku, gdzie dzięki tagowaniu, mogę zalinkować bezpośrednio do tych z 35L II.

Wiem, że na rynku jest obecnie wiele dobrych „trzydziestek piątek” — poza wciąż bardzo popularną Sigmą, jest też Tamron oraz manualny Samyang i Zeiss. No i, oczywiście wiele bezlusterkowych alternatyw. Propozycja Canona jest droższa niż każdy z nich, a mimo to, ogromnie się cieszę, że mam właśnie go.

Chętnie widziałbym go mniejszym rozmiarze (już w „czasach Sigmy” potrzebowałem czasu, żeby przywyknąć, że tak długi obiektyw to ogniskowa 35 mm) — Leica udowadnia, że nawet lepszą jakość można uzyskać ze znacznie mniejszego obiektywu, ale z drugiej strony jest on od Canona prawie trzykrotnie droższy (a zatem od Sigmy siedmiokrotnie…), więc w sumie nie ma o czym mówić.

cudawianki_2018obiektywysprzęt fotograficznyrecenzje sprzętuCanon

dyskusja