marzenia o mobilnym Lightroom

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 8 min

Odkąd na dobre zacząłem korzystać z dobrodziejstw fotografii cyfrowej, używam Lightroom. To wspaniałe oprogramowanie, będące cyfrowym odpowiednikiem segregatorów z negatywami, powiększalnika i kartonów z papierowymi kopiami fotografii. Umożliwia wywoływanie RAWów i czyni katalogowanie zdjęć naprawdę łatwym. Gdybym jednak miał wskazać największą wadę Lightroom, byłby nią brak wersji dla iPada.

Oczywiście, stworzenie Lightroom dla iPada nie jest prostą sprawą – stwierdzi to każdy, kto zastanawiał się nad tym dłużej niż chwilę. Problemem byłaby przede wszystkim ograniczona ilość pamięci w urządzeniu; 32 czy nawet 64 GB zmieściłyby pewnie tylko mały ułamek bibliotek większości z nas. To jednak mylne założenie. Rzecz bowiem w tym, że ja wcale nie potrzebuję kopii swojej biblioteki na urządzeniu mobilnym. Nie potrzebowałbym nawet modułu Develop na iPadzie. Nie chcę obrabiać zdjęć na iPadzie. Marzy mi się rozwiązanie, które pozwoliłoby mi dopisywać słowa kluczowe, meta dane, czy układanie fotografii w kolekcje, leżąc na sofie czy popijając kawę na balkonie. Innymi słowy; chciałbym za pomocą iPada robić wszystkie te rzeczy, na które przy komputerze brak lub szkoda mi czasu (gdy już siadam do komputera, to raczej pracuję niż „porządkuję”).

Rozwiązanie takie pozwalałoby uruchomić bibliotekę Lightroom, która razem z miniaturkami zdjęć mieściłaby się w „chmurze” (Adobe już zdobywa doświadczenie w tej materii, co daje mi pewną nadzieję). Nie powinno to być problemem, zważywszy na to, że moja główna biblioteka, zawierająca ponad 16000 fotografii „waży” jedynie 380 MB (a uruchomiona na innym komputerze wyświetla przecież miniaturki). Dzięki temu można byłoby mieć wszystkie swoje zdjęcia cały czas przy sobie — na samą myśl jestem podekscytowany.

Także w podróży oczekiwałbym od iPadowego Lightroom podobnej funkcjonalności. Chciałbym za jego pomocą zaimportować fotografie z kart, przejrzeć je na 10-calowym ekranie i od razu usunąć ewidentnie nieudane, zostawiając tylko te, które są warte zachowania, również dzieląc na różne kolekcje, opisując, tagując i oceniając.

I chociaż Lightroom dla iPada pozostaje w sferze marzeń, od dawna w AppStore istnieje Photosmith, czyli aplikacja, będąca swego rodzaju substytutem powyższych oczekiwań. Pojawienie się długo oczekiwanej wersji 2.0 oraz kolejny wyjazd, na który zabrałem tylko iPada, to dobry czas na podzielenie się wrażeniami z używania tego zestawu.

W czym Photosmith jest lepszy od domyślnej aplikacji Photos?

Domyślna aplikacja Photos, będąca składnikiem systemu iOS, pozwala (po podłączeniu Camera Connection Kit) na import i przeglądanie fotografii. W podstawowym zakresie z pewnością jest to wystarczające rozwiązanie, ale u mnie jej ograniczenia ją dyskwalifikują. Głównym limitem jest brak możliwości powiększenia fotografii do rzeczywistych 100% wielkości, co jest konieczne dla dokładnego sprawdzenia ostrości zdjęcia (zwłaszcza gdy fotografuje się na przysłonach 1.4, 1.8 czy 2.0, które stanowią sporą większość moich fotografii). Photosmith rozwiązuje ten problem (wyświetlając 100-procentowe powiększenie nawet 21-megapikselowych plików, ładując je w mniej niż 3 sekundy — warto jednak sprawdzić wcześniej listę obsługiwanych formatów/aparatów) i już za samą tę funkcjonalność, byłby wart tych 16 €, które życzą sobie za niego autorzy. To jednak dopiero początek listy jego możliwości.

Photosmith pozwala bowiem także na ocenianie, oznaczanie kolorami, dopisywanie słów kluczowych czy danych IPTC do zaimportowanych fotografii — dokładnie tak samo, jak w Lightroom. Co więcej, autorzy aplikacji chwalą się współpracą z Adobe, co zaowocowało możliwością bezprzewodowej synchronizacji mobilnej biblioteki Photosmith z Lightroom na komputerze. Od wersji 2.0 Photosmith wyświetla także histogram do każdej fotografii. Innymi słowy, twórcy Photosmith postanowili wypełnić lukę, której Adobe zdaje się nie widzieć lub której nie spieszy się wypełnić.

Photosmith w podróży — plusy i minusy

Nie dalej jak kilka dni temu wróciłem z trzeciej podróży, podczas której poza aparatem (lub aparatami) miałem tylko iPada, gdzie mom głównym kompanem był właśnie Photosmith. Miałem więc kilka okazji, by dokładnie sprawdzić, czy to, co tak dobrze wygląda na papierze, równie dobrze sprawdza się w praktyce.

Po podłączeniu Camera Connection Kit — bez względu na zainstalowaną aplikację Photosmith — uruchamia się domyślna Photos, z poziomu której importuje się fotografie na iPada. Photosmith nie posiada więc żadnej swojej, oddzielnej biblioteki; pracuje na fotografiach zaimportowanych do Photos. Po zakończonym procesie importu i uruchomieniu Photosmith najlepiej dać mu chwilę na „wyciągnięcie” z plików danych EXIF. Teoretycznie można pracować z aplikacją w międzyczasie, ale jest wówczas dużo wolniejsza.

Po zakończeniu tego procesu zaczynam pierwszą selekcję — przeglądam fotografie w trybie pełnoekranowym, oznaczając odrzuty odpowiednią flagą (która pojawiła się właśnie w wydanej kilka dni temu wersji 2.0 — wcześniej trzeba było robić to trochę naokoło, oznaczając je np. jedną gwiazdką lub wybranym kolorem). Niestety, już w tym momencie pojawi się pierwszy, poważny minus tego rozwiązania. iOS nie pozwala bowiem na usuwanie fotografii z poziomu aplikacji trzecich — nie ma więc możliwości łatwego usunięcia odrzuconych właśnie fotografii. Nie jest to wina aplikacji samej w sobie, a architektury systemu, ale stanowi to poważną przeszkodę, biorąc pod uwagę ograniczoną ilość pamięci w iPadzie. Sam używam iPada z 32 GB pamięci, mając cały czas wolne 10 — 12 GB przestrzeni. Kilkudniowy wyjazd z aparatem, generującym 30–40 MB RAWy zapełnia tę ilość dość szybko.

Istnieją jednak dwa sposoby na obejście tego ograniczenia, z których jednak żaden nie jest wygodny. Pierwszy z nich to przełączanie się między aplikacjami Photosmith i Photos i zapamiętywanie, które zdjęcie zostało odrzucone, usuwanie go z poziomu Photos, powrót do Photosmith i tak dalej. Mankamentem tego rozwiązania (poza oczywistym) jest fakt, że aplikacja Photos nie wyświetla oryginalnej nazwy pliku, wygenerowanej przez aparat. Jeśli więc zrobiłeś kilka podobnych zdjęć z rzędu i odrzuciłeś jedno z nich (np. ze względu na lekko przesuniętą płaszczyznę ostrości), w Photosmith musisz zapamiętać dokładnie, które to zdjęcie w kolejności, żeby w Photos, przez przypadek, nie usunąć dobrego.

Drugi sposób — z którego sam korzystam, gdy kończy mi się pamięć w iPadzie — także nie należy do najwygodniejszych. Uruchamiam bowiem katalog Rejected w Photosmith, gdzie oczywiście nazwy plików są wyświetlone. Mając wyświetlone miniaturki, chwytam aparat i z jego poziomu, bezpośrednio z karty usuwam wszystkie te zdjęcia, których pozbyłem się w procesie pierwszej selekcji. Żeby jednak miało to jakikolwiek wpływ na ilość pamięci w iPadzie, usuwam wszystkie zdjęcia z katalogu Last Imported w Photos (pojedynczo, bo przecież nie ma tam opcji ‘select all’, co drażni mnie ogromnie), pozbywając się w ten sposób wszystkich ostatnio zaimportowanych fotografii — zarówno tych dobrych, jak i odrzuconych, a następnie ponownie podłączam aparat lub kartę do iPada i importuję zawartość karty (czyli tylko te dobre). Droga to pokrętna i wymagająca ciągłej uwagi (ot, chociażby, żeby nie usunąć z karty nie tej fotografii co trzeba), ale (bardzo) późnym wieczorem lub (bardzo) wczesnym rankiem w hotelu z reguły i tak nie znajduję ciekawszych rozrywek.

Po uporaniu się z powyższym mogę zająć się wszystkim tym, na co po powrocie do komputera poświęcałbym czas w Lightroom; oceniam te lepsze na ★★★ (co później stanie się sygnałem, że zdjęcie to należy obrobić), wątpliwe (ale jednak nie jawnie nieudane) na ★★, dopisuję słowa kluczowe i informacje o lokalizacji oraz oznaczam kolorem ze względu na późniejsze przeznaczenie (prywatne, dziennik, portfolio), czasem także dopisując metadane tam, gdzie jest to potrzebne (tym bardziej że Photosmith 2.0 ma możliwość zapisywania własnych presetów).

Będąc w podróży/na wyjeździe, staram się robić to wszystko codziennie wieczorem, żeby następnego dnia nie zaprzątać sobie już głowy wczorajszymi fotografiami, a jednocześnie mieć świadomość, że np. udało mi się zrobić jedną dobrą fotografię.

Wszystkie powyższe — niejednokrotnie karkołomne — czynności, „odwdzięczają” się po powrocie do komputera. Wystarczy bowiem włączyć synchronizację obu urządzeń, by rezultaty wieczornych selekcji bezprzewodowo przesłały się do Lightroom na komputerze, bez potrzeby podłączania przewodem ani iPada, ani tym bardziej aparatu do komputera (może poza importem fotografii z ostatniego dnia, o ile nie udało się zrobić tego na lotnisku). Brzmi to świetnie jako slogan reklamowy, ale w praktyce dużo chętniej podłączyłbym jednak iPada przewodem, bo przesyłanie np. 12 GB fotografii z prędkością 1.4 MB/s (to możliwości aplikacji, nie routera) w żaden sposób nie jest satysfakcjonujące.

Od wersji 2.0, Photosmith synchronizuje się z Lightroom za pośrednictwem Publish services, co wymaga wcześniejszej konfiguracji (w poprzedniej wersji było to prostsze) i generuje kolejny problem. Lightroom nie traktuje więc nowych fotografii jako nowych, a tym samym nie znajdziesz ich w Last imported — jeśli więc chcesz wykonać jakąś konkretną operację na wszystkich ostatnio zaimportowanych fotografiach (i nie jest to preset, który możesz aktywować w ustawieniach wtyczki), musisz odnaleźć te zdjęcia manualnie.

Istnieje też jeszcze bardzo poważna kwestia stabilności nowej wersji. Choć mam na myśli raczej jej brak. W trakcie ostatnich kilku dni wyłączyła się sama z siebie co najmniej kilkanaście razy, co niejednokrotnie — mówiąc mało elegancko — doprowadzało mnie do szału. Apogeum nastąpiło jednak w trakcie końcowego importu fotografii do Lightroom, podczas którego aplikacja wyświetliła komunikat o błędzie tak wiele razy, że w końcu się poddałem i zaimportowałem wszystkie zdjęcia za pomocą przewodu, ignorując w ten sposób wszystkie zmiany dokonane z poziomu Photosmith (a dopiero później, za pomocą synchronizacji bezprzewodowej, udało mi się przesłać te informacje, choć też nie bez problemów). Częściej niż kiedykolwiek odwiedzam więc zakładkę Updates w AppStore, licząc, że autorzy wydali już stosowną aktualizację.

Lepszy Photosmith niż nic

Biorąc pod uwagę wszystkie powyższe braki i mankamenty, ciężko polecić mi tę aplikację w obecnej formie. Mam wobec niej bardzo mieszane uczucia. Aktualnie, nie ma jednak żadnej alternatywy, więc jeśli decydujesz się na podróżowanie tylko z iPadem (kto spróbował, ten wie, o ile to jest wygodniejsze niż najmniejszy nawet laptop w torbie — może z wyjątkiem tylko MacBooka Air 11"), prawdopodobnie będziesz zmuszony użerać się z niestabilną, choć funkcjonalnie rozszerzoną wersją Photosmith. Jeśli jednak aplikacja wróci do poziomu poprzedniej wersji, będzie ona znakomitym substytutem tej wyimaginowanej iPadowej wersji Lightroom.

oprogramowanieiPadLightroomaplikacje iOSiPadOSdarmowe

dyskusja