Synology DS1819+

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 5 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2019” — klikając w ten link, możesz zobaczyć całość.

O roli NASa u siebie pisałem ponad 4 lata temu (w „cudawiankach 2015”), opisując same początki tej przygody. W międzyczasie rosła jego przestrzeń (poprzez wymienianie dysków na większe) i rósł jego zakres obowiązków w moim workflow. Nie malało także moje zapotrzebowanie na przestrzeń dyskową — jak widać na poniższym wykresie, bez względu na to, jaką ilością miejsca dysponowałem, zawsze miałem je prawie w całości wykorzystane:

Bierze się to oczywiście z systemu kopii zapasowych, jaki u siebie przyjąłem, ale mimo wszystko, zawsze wolałem mieć pewien margines. Wiedziałem więc, że prędzej czy później będę potrzebował większego urządzenia. Zacząłem bowiem zbliżać się do granic możliwości modelu DS414, który już w momencie zakupu był przecież jednym z najbardziej podstawowych modeli. Bardzo wolny procesor (2–rdzeniowy Marvell Armada o częstotliwości taktowania 1,33 GHz), trochę za mało pamięci RAM i ograniczenie czterema dyskami spowodowały, że zacząłem szukać następcy. Zacząłem od popularnego i stosunkowo niedrogiego modelu DS918+, który wprawdzie też mieścił tylko 4 dyski, ale mógł być rozbudowany o np. 5–dyskową obudowę rozszerzającą, a do tego miał 4–rdzeniowy procesor z układem wspomagającym transkodowanie materiałów wideo H.264/H.265 oraz dwa sloty na dyski NVMe, działające jako pamięć podręczna.

Potem miałem okazję przetestować 6–dyskowego DS1618+, który wyposażony był w nowszy, odrobinę szybszy procesor (4–rdzeniowy Intel Atom o częstotliwości taktowania 2,1 GHz), choć bez wspomagania transkodowania wideo.

Ten drugi był dla mnie ciekawszą opcją, bo po przełożeniu dysków ze swojego DS414, mógłbym dołożyć kolejny (lub kolejne dwa), bez konieczności inwestycji w obudowę rozszerzającą.

Zanim jednak zdecydowałem się na jego zakup, na rynku pojawił się model DS1819+, który wprawdzie miał „na pokładzie” ten sam procesor, ale jednak zatok dyskowych jest w nim aż osiem.

Pomyślałem więc, że skoro tak bardzo zachowawczo podszedłem do „eksperymentu z NASem” (który okazał się ogromnym sukcesem) te kilka lat temu, to tym razem powinienem być już mądrzejszy i myśleć bardziej przyszłościowo.

Wybór padł więc na tego ostatniego i od prawie roku jestem bardzo szczęśliwym jego użytkownikiem.

Bo choć wciąż w dużej mierze NAS jest u mnie miejscem przechowywania kopii zapasowych, archiwum (dostępnym z każdego urządzenia i każdego miejsca z dostępem do internetu) oraz serwerem multimediów, to wreszcie czuję, że nie jestem ograniczony sprzętowo, że mam pewną rezerwę (dwie zatoki wciąż wolne, 4 GB RAMu zamiast 1 GB, możliwość instalacji karty ze slotem NVMe lub karty sieciowej 10 GbE) i na kolejnych kilka lat mam spokój.

Sama migracja — jak zawsze w przypadku Synology — przebiegła bezproblemowo i po kilku chwilach miałem dokładnie to samo, co miałem na starym NASie, tylko szybciej. Znacznie szybciej. Jako że większość z Was obraca się w „świecie Apple”, pozwólcie, że porównam to tak; przejście z DS414 na DS1819+ jest jak zmiana 11–calowego MacBooka Air (pamiętacie, że taki istniał?) na Maka Pro z 30–calowym Cinema Display. Niby system ten sam, ale jednak pracuje się zupełnie inaczej.

Z czasem więc dodawałem mu zadań. Stał się serwerem Wordpressa, na którym mam kopię swoich stron i mogę testować zmiany na żywym organizmie bez obawy, że coś zepsuję (tam jest też archiwalna instalacja Fabryki Pikseli ze wszystkimi artykułami sprzed lat). Zacząłem wykorzystywać wbudowaną aplikację Download Station do pobierania dużych zasobów, które na moim kuriozalnie wolnym łączu ściągały się godzinami — mogłem więc wyłączać prądożernego Maka Pro na noc, a NAS w tym czasie robił, co trzeba. Zrobiłem z niego także „kopię swojego katalogu Lightroom”, wysyłając wszystkie obrobione i opisane słowami kluczowymi zdjęcia do folderu aplikacji Moments, która w niektórych aspektach jest wygodniejsza i bardziej funkcjonalna niż Photos z iOS (pozwalając chociażby na edycję słów kluczowych nawet z poziomu iOS właśnie).

Zwiększając jego wykorzystanie, potrzebowałem na nim — rzecz jasna — więcej przestrzeni.

I za każdym razem dodając do niego nowy dysk, cieszyłem się z tej możliwości tak samo bardzo jak na początku. Tj. do dziś zadziwia i zachwyca mnie to, że tę przestrzeń można sobie ot tak powiększać, dodając lub wymieniając jeden z istniejących dysków na większe. I owszem, nadal wykorzystuję niemal całą dostępną mi powierzchnię, mimo że cały czas ona rośnie, ale z drugiej strony; przecież po to ona jest, czyż nie?

A stary NAS? Cóż, nie pozbyłem się go, co okazało się bardzo dobrym ruchem. Otóż odkąd wynająłem biuro, DS1819+ trafił właśnie tam (wiadomo), a DS414 z trzema mniejszymi dyskami, został w domu.

Obecnie są one połączone w taki sposób, że biurowy NAS robi kopię wybranych folderów na domowym NASie, co eliminuje mi konieczność comiesięcznego opłacania jakiejś chmury, żeby trzymać te pliki off–site i jest wymarzonym rozwiązaniem dla kogoś, kto stara się dbać o bezpieczeństwo swoich danych tak bardzo, jak to możliwe.

sprzęt komputerowyrecenzje sprzętucudawianki_2019NASSynology

dyskusja