The Theme System Journal (i Hobonichi)

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 8 min
Poniższy artykuł — opublikowany pierwotnie w styczniu 2020 roku — jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2019” — klikając w ten link możesz zobaczyć całość.

Wielu z Was zna podcast Cortex, a tym samym pomysł jego twórców na wprowadzenie rocznych motywów. Każdy z prowadzących ma własną definicję czegoś takiego (a do tego obie są różne od tej, którą w poprzednich latach stosowałem u siebie podczas corocznego review w Day One), ale obaj są zgodni co do tego, że postanowienia noworoczne nie działają. Myke — który jest tym bardziej piśmiennym (jest też współ–gospodarzem podcastu PenAddict) — uznał w międzyczasie, że chciałby mieć notes, który pomógłby śledzić swoje postępy w odniesieniu do przyjętego motywu. Jak to często bywa w tego typu przypadkach, rynek nie wyszedł naprzeciw jego oczekiwaniom i w ten sposób powstał „The Theme System Journal”.

I od razu muszę nadmienić, że mimo że jestem dużym fanem wspomnianego podcastu (czasem wydaje mi się, że jestem niebezpiecznie podobny do wpół anonimowego CGP Grey’a, co pewnie jest też nieskromnym stwierdzeniem), to nie zamówiłem tego notesu dla siebie.

Jestem więcej niż zadowolony ze swoich ToteBooków (niech ich ilość na powyższym zdjęciu będzie na to dowodem), a w przypadku tego konkretnego obawiałem się, że jego narzucona z góry struktura nie będzie mi odpowiadała. Nawet jeśli wspomniana struktura jest bardzo elastyczna i ponoć jest w stanie sprawdzić się w wielu scenariuszach. Tak się jednak złożyło, że kolega Andrzej (ten sam, który jest odpowiedzialny za lwią część procesu utworzenia naszego forum) zamówił jeden dla siebie. Tylko że gdy notes do niego dotarł, uznał — co dotąd nie mieści mi się w głowie — że będę bardziej kompetentną osobą, żeby go sprawdzić, niż on sam (🤯). Więc mi go przysłał, gagatek.

Trochę czasu już minęło od momentu, w którym niespodziewanie się on u mnie pojawił, a że też okres w roku sprzyja tego typu planom i przemyśleniom, uznałem, że to najwyższy czas, żeby pokazać go Wam i być może dodać odrobinę swoich wrażeń.

Dla tych z Was, którzy nie wiedzą; autorem projektu tego Notesu jest wprawdzie Myke Hurley, ale wykonaniem zajęło się Studio Neat, czyli producent mojego ulubionego Totebooka. Co więcej, The Theme System Journal w dużej mierze bazuje właśnie na tym ostatnim. Jego okładka nie jest jednak gładka — w zamian jest na niej wytłoczone logo Cortexu. Nie tylko wygląda ono świetnie, ale jest też miłe w dotyku (tak, przejechałem palcami po tym logo parę razy i wcale się tego nie wstydzę).

Podobne tłoczenie jest także na tylnej okładce, gdzie obie marki sygnują ten projekt.

Nie jest to jednak koniec różnic; okładka wydaje się wykonana z tego samego materiału, ale jednak ma nieco inną, gładszą fakturę, inny, jaśniejszy kolor i nie widać pod nią tych linii, o których wspominałem w tekście o Totebooku, a które są widoczne na poniższym zdjęciu:

Największym zaskoczeniem — przynajmniej dla mnie — była różnica wielkości. Z dostępnych materiałów nie wywnioskowałem, żeby był on większy, a jest. I ogólnie rzecz biorąc nie byłby to pewnie problem, gdyby nie fakt, że rozmiar Totebooka jest dla mnie idealny, a zatem rozmiar tego notesu już takim być nie może. I nie jest.

The Theme System Journal jest też grubszy niż Totebook, tj. ma więcej stron. W rzeczywistości różnica wydaje się nawet większa niż na poniższej fotografii:

I wracając na chwilę do okładki; nie wiem czy fakt, że jest gładsza, bierze się stąd, że została inaczej przyklejona do papieru, ale ma ona pewną, drażniącą właściwość — otóż od samego początku jej część oddalona od grzbietu, zawija się:

Początkowo myślałem, że może to minie, że się wyprostuje, ale nic z tego — po trzech miesiącach nadal wygląda tak samo. Totebooki tak nie mają.

To tyle z zewnątrz, a co w środku?

The Theme System Journal jest podzielony na trzy główne części. Pierwsza z nich to miejsce na opis swoich rocznych motywów (zmieszczą się aż cztery), czyli swoistej bazy do wszystkiego, co będzie na kolejnych stronach. To tu znajdują się pola nie tylko na słowny opis motywu, ale także na wypisanie oczekiwanych rezultatów, tak, żeby z czasem móc sprawdzać swój progres:

Druga część zajmuje ogromną większość całego notesu — są to po prostu strony służące do opisywania swojego dnia, gdzie każde z czterech głównych pól można dostosować do swoich potrzeb. Gdy zobaczyłem te nieopisane pola, w pierwszej chwili pomyślałem o swoich szablonach w Day One, że pewnie przypisałbym każdy z tych prostokątów do jednego z moich codziennych pytań:

Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale nie tylko te pola nie są opisane — strony nie mają też wypisanych dat, co w mojej opinii, jest ogromnym atutem tego notesu. Oznacza to bowiem, że można zacząć w dowolnym momencie, że można zrobić sobie przerwę, jeśli tego wymaga szeroko rozumiana rzeczywistość itp.

Trzecia sekcja jest moim zdaniem najciekawsza, być może dlatego, że czegoś podobnego (choć wyrysowanego ręcznie) używałem od kilku miesięcy w swoich Totebookach. Ta część może się stać harmonogramem nawyków (jakkolwiek dziwnie nie brzmi to po polsku) lub po prostu listą czynności, które chcielibyśmy wykonywać codziennie, a potem sprawdzać jak nam idzie.

Mieści się tu 10 pozycji, co jest super, choć z ilością kolumn mam pewien problem. Jest ich bowiem 12. Nie jest to więc widok dwutygodniowy, na trzech stronach mieści się więcej niż miesiąc… I z jednej strony rozumiem, że jeśli ustala się jakiś roczny motyw, to powinniśmy tu mówić o ciągłości, więc rozdrabnianie się na tydzień, dwa czy miesiąc nie ma sensu, a jednak podobałaby mi się idea monitorowania siebie na bieżąco i sprawdzania, czy robię jakieś postępy w danej materii.

Odrobinę obszedłem więc system, używając tego w następujący sposób:

Cały miesiąc mieścił mi się na trzech rozkładówkach, bo na każdej oznaczałem tylko 10 dni. Jedenastą kolumnę zostawiałem pustą (z wyjątkiem tej, która przypadała na 31. dzień miesiąca), a dwunasta była moim procentowym podsumowaniem tego 10–dniowego okresu. Być może właśnie na tym polega elastyczność tego notatnika.

Na samym końcu (i to dosłownie, bo prawa część jest przyklejona do tylnej okładki) są jeszcze dwie strony na spis treści, który pewnie może przydać się osobom, które numerowałyby tę największą, środkową część.

A co z moimi wrażeniami? Cóż, choć sam notatnik ma wiele cech, które cenię, jak np. dobry papier czy możliwość rozkładania na płasko, to nie jest to produkt dla mnie, przynajmniej w tym momencie mojego życia. Jak wspomniałem wcześniej, to, co pisałbym na jego stronach, u mnie znajduje się w Day One, gdzie najstarsze wpisy pochodzą z 2010 roku. I choć bardzo lubię spędzać czas z przyzwoitym piórem i dobrym papierem, to zwyczajnie nie potrafię usprawiedliwić spędzenia podwójnej ilości czasu na tym procesie; tj. najpierw zapisując to na stronach The Theme System Journal, a później przepisując to do Day One, żeby mieć archiwum na lata. Ponownie; być może w przyszłości (tej, w której dzieci podrosną i będę miał więcej czasu dla siebie — bo będę, prawda?) spojrzę na to łaskawszym okiem, ale na dziś mówię „pas”. I tylko Andrzeja mi w tym wszystkim żal.

Na pocieszenie; mam jednak pomysł na wykorzystanie tego notatnika u siebie (więcej o tym za chwilę), więc prawdopodobnie nie zmarnuje się on tutaj.

Skoro już o notatnikach mowa, to tak się złożyło, że tego samego dnia dotarł do mnie mój Hobonichi:

Kolejny już raz, zresztą.

I gdy tylko go otworzyłem (już po zapoznaniu się z The Theme System Journal), poczułem się jak w domu, co tylko utwierdziło mnie w słuszności wyboru.

Jego czysty układ, nienarzucający żadnej formy odpowiada mi znacznie bardziej, ale to też dlatego, że pełni on inną funkcję — Hobonichi jest planerem, a nie miejscem na rozważania i refleksje. Przynajmniej u mnie, w dużej mierze.

Nie ukrywam też, że podoba mi się widok ich pięciu (na którym widać, że chyba z ubiegłorocznego korzystałem najwięcej albo po prostu jego zużycie jest najświeższe, a przez to najbardziej wyraźne):

I choć jest on moim podstawowym, analogowym narzędziem pracy, to nadal są rzeczy, których mi w nim brakuje. Pierwszą jest zakładka, a najlepiej dwie. Często korzystam z widoku miesiąca na jego pierwszych kartach oraz, oczywiście, z widoku dnia bieżącego. I gdy między nimi przechodzę, zawsze myślę sobie, że dwie delikatne zakładki mogłyby tu dużo ułatwić. I wiem, że można sobie takie dokleić; Amazon jest pełny tego typu akcesoriów, ale nigdy się na to nie zdecydowałem, obawiając się, że zaburzyłoby to prostotę tego przedmiotu.

Drugą rzeczą, której mi w nim brakuje, jest wolne miejsce na zaplanowanie sobie tygodnia. Lubię sobie w niedzielę wypisać rzeczy, które chciałbym mieć wykonane/ukończone do końca przyszłego tygodnia i dopiero wtedy decydować czym i kiedy się zajmę, ale nie mam na to osobnej przestrzeni. W ostatnich latach najczęściej wykorzystywałem do tego po prostu niedziele, ale czasem i w niedzielę chciałbym móc zapisać sobie coś innego.

I tym sposobem wracam do The Theme System Journal, którego puste strony aż zachęcają do bycia użytymi — planuję zatem wykorzystać je właśnie jako plan nadchodzącego tygodnia. Pierwsze dwa pola wykorzystam więc do wypisania najważniejszego zadania na dany tydzień — po jednym ze strefy prywatnej i „służbowej” — takiego, którego wykonanie aż chciałoby się w piątek świętować. A trzecie, największe pole, będzie służyło do wszystkich pozostałych. Dam znać jak mi się to sprawdzi.

cudawianki_2019recenzje sprzętupiśmienniczenotesyHobonichi

dyskusja