Comandante C40 Nitro–Blade (mk III)

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 7 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2018” — klikając w ten link, możesz zobaczyć całość.

Z młynkiem Comandante sprawa u mnie jest dość zabawna. Albo wstydliwa.

W ubiegłym roku, wspominając o swoim Porlexie mini (którego już wtedy używałem od kilku lat i w „cudawiankach” znalazł się bardziej w odpowiedzi na prośby o opis „kawowego setupu” niż przez fakt nabycia go w tamtym roku), napisałem:

„Gdybym z kolei dziś stał przed wyborem ręcznego młynka do domu, a nie chciał wydać (wciąż dla mnie zaporowej) kwoty, jaką żąda się za młynki Comandante (…)”

Dziś pewnie mógłbym napisać coś podobnego, gdyby nie fakt, że kolega Kuba (dziękuję raz jeszcze!) umożliwił mi poznanie tego młynka przed zakupem. A jak wiadomo, żaden tekst czy nawet filmik nie zastąpi wrażeń organoleptycznych (pewnym paradoksem jest więc fakt, że będę starał się je opisać właśnie w tekście).

Zauroczył mnie sobą (młynek, nie Kuba) już w momencie wyciągania go z pudełka. Metalowy korpus w drewnianej okleinie, ze słoiczkiem i wieczkiem z rączką waży bowiem 622 gramy. To ponad 2,6-krotnie więcej niż wspomniany Porlex. Ta masa sprawia, że od razu ma się pewność, że mamy do czynienia z produktem wysokiej klasy. Jeśli pamiętacie moment, w którym pierwszy raz wzięliście do ręki dobry obiektyw, to tu wrażenie jest bardzo podobne. Dla przykładu (czy zobrazowania) canonowskie 35LII waży 774 gramy, 50L — 602 gramy, a 135L — 720 gramów.

A że Comandante jest objętościowo mniejszy od nich, to jego „gęstość”, a co za tym idzie, „odczuwalna jakość” jest nawet wyższa. Robi to naprawdę świetne wrażenie, które nie mija z czasem — mam go od kilku miesięcy, a każdorazowe chwycenie go do ręki sprawia tę samą przyjemność co na początku, którą to drewniana okleina dodatkowo potęguje, eliminując chłód metalowych obudów innych młynków.

W kartonie znajdował się też drugi słoiczek (jeden jest przeźroczysty, drugi ciemno—brązowy) — można je dowolnie między sobą zamieniać i jeden z nich przykręcać do dolnej części młynka, a w drugim odmierzać (ja tak robię) ziarna, transportować je lub przechowywać już zmieloną kawę. Niektórzy narzekają, że ta część jest szklana, bo to wiąże się jednak z pewnym ryzykiem w podróży, tym bardziej że zestaw nie zawiera żadnego etui czy pokrowca. Mnie nie przeszkadza to tak bardzo, bo wyjeżdżając z reguły mam też przy sobie kilka obiektywów, więc mam doświadczenie w dbaniu o to, żeby szkło podróżowało ze mną bezpiecznie.

Wewnątrz korpusu znajduje się rzecz najważniejsza; wzmocnione azotem stalowe żarna na stabilnej osi, dzięki którym Comandante stał się młynkiem niemal legendarnym wśród kawowej społeczności. Użyta stal (której nawet polski opis zawiera wiele nieznanych przeze mnie słów) w żadnym stopniu nie wpływa na smak kawy, a prze–ostre krawędzie żaren w połączeniu ze wspomnianą rewelacyjną stabilizacją zarówno ich, jak i osi, zapewniają bardzo równy przemiał i znikomą ilość pyłu. Tyle wiedziałem jednak już wcześniej — ciekaw byłem jednak, jak to wpływa na napar w filiżance. Co się zmieni, jak odczuwalne to będzie i temu podobne.

Używając śruby na w dolnej części młynka (z której Comandante również jest znany, bo ilości klików tejże stanowią swego rodzaju standard w kawowych przepisach), ustawiłem grubość mielenia pod Chemeksa i zacząłem mielić. Łatwość (czyt. niewielki opór), z jaką to następowało, była pierwszą wyczuwalną różnicą między nim a Porlexem, który znałem. Nie wiem, czy chodzi bardziej o gałkę na końcu rączki, długość rączki (im dłuższe ramię, tym większa siła, przecież) czy ostrość żaren (a pewnie wszystko powyższe w jakimś stopniu), ale momentalnie zrozumiałem, jak bardzo można nie lubić ręcznego mielenia (zwłaszcza sporych ilości), jeśli używa młynka innego niż Comandante.

Pamiętam, że przeczytałem gdzieś, że nawet osoba starsza lub dziecko poradzą sobie ze zmieleniem nawet jasno palonych kaw (które mieli się trudniej niż te ciemno palone). Uśmiechnąłem się wtedy pod nosem, a jednak okazuje się to prawdą — trzylatek u mnie chętnie mi w tym pomaga i radzi sobie naprawdę dobrze.

Wpływa to także na czas, w jakim trwa mielenie. Comandante jest prawie dwukrotnie szybszy niż Porlex, którego używałem wcześniej (zmielenie 15 gramów na porannego Chemeksa zajmuje mniej niż 30 sekund). A tak naprawdę, to pewnie nawet więcej niż dwukrotnie, bo zauważyłem, że im szybciej próbuję mielić w Porlexie, tym więcej pyłu on generuje.

Po przesypaniu ziaren do filtra Chemexa zapowiadaną równość przemiału było widać gołym okiem — serio, nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył na własne oczy. Zaparzyłem je więc w standardowy sposób i jako że tego samego dnia piłem już te same ziarna zmielone w Porlexie, różnicę wyczułem od razu. Zgodnie z teorią, która mówi o tym, że małe drobinki ziaren (w tym i pył), które zostaną poddane ekstrakcji w czasie krótszym niż te większe, sprawią, że kawa stanie się gorzka, to, co miałem w filiżance było dużo słodsze niż wcześniej. Napar był czystszy i bardziej gładki — a przecież do tego się dąży, chcąc mieć możliwie dobrą kawę w domu.

Późniejsze próby tylko utwierdzały mnie w słuszności decyzji. Co więcej, myślałem, że Comandante zastąpi u mnie Porlexa (czyli będzie służył do mielenia ziaren pod alternatywy), a okazało się, że zastąpił także mój młynek elektryczny i to właśnie w C40 mielę ziarna pod espresso. Początkowo myślałem, że to kwestia zauroczenia nowością, ale nie — po czterech miesiącach nadal nie użyłem Rancilio Rocky do niczego poza cappuccino dla żony i może sytuacjami, gdy większa grupa osób chce kawę (z ekspresu) jednocześnie — bo jednak zmielenie porcji na tyle drobno, żeby zrobić z tego poprawne espresso, zajmuje więcej czasu niż pod dripa, a przy kilku osobach, czekających na kawę można by się było nawet zmęczyć.

Wracając jednak do espresso; mój młynek elektryczny ma skalę 0–40 (i sporo zakresu powyżej 40, już bez oznaczeń). Do espresso używam tam pozycji 2. Zatem jakakolwiek korekcja jest niemal niemożliwa, bo skok między 1 a 2, czy między 2 a 3 będzie już za duży. Odpowiednik „dwójki” z Rancilio to 10/11 klików w Comandante — innymi słowy; jest miejsce na dużo większą precyzję. Gdyby jednak to komuś nie wystarczało (wiem, że tacy istnieją), to producent oferuje także zamienną oś — Red Clix — która zmniejsza skok śruby o połowę, oferując dwukrotnie większą precyzję.

Podsumowując; jestem zachwycony jakością, jaką Comandante wniósł do mojego kawowego kącika w kuchni. Nie tylko pozwala mi on cieszyć się subtelnymi niuansami kaw speciality w znacznie większym stopniu niż wcześniej, co także daje zwyczajną frajdę z obcowania z narzędziem niemal doskonałym. Nie chcę w swoich osądach iść tak daleko, żeby napisać, że używając Porlexa, zmarnowałem wiele dobrych ziaren, ale jednak jest sporo kaw, którymi zachwycałem się kiedyś, a które chętnie zaparzyłbym ponownie teraz, mając Comandante. Bo jedno jest pewne; ziarna zmielone tym młynkiem po zaparzeniu są wyraźnie smaczniejsze i jestem zwyczajnie ciekaw, ile straciłem.

Nie chcę też nagle mówić, że trzeba kupić młynek za tysiąc złotych, żeby cieszyć się dobrą kawą w domu, ale jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem sobie na taki zakup pozwolić.

Myślałem też, że zostawię sobie Porlexa, jako młynek na podróż — mieści się przecież w tubie aeropressa i jest zwyczajnie wygodny. Niestety, różnica między nimi jest zbyt duża i za bardzo (lub zbyt szybko) przywykłem do tego, co oferuje sobą Comandante.

recenzje sprzętuakcesoria kawowemłynekcudawianki_2018

dyskusja