Fujifilm Instax

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 3 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2017” — klikając w ten link, możesz zobaczyć całość.

Instaxy, czyli współczesne aparaty do fotografii natychmiastowej zna chyba każdy, kto choć trochę interesuje się fotografią. Jakiś czas temu kupiłem dwa – nazwijmy to – służbowo, poszerzając zakres swojej oferty. Ku mojemu zaskoczeniu (bo w ogóle nie brałem tego pod uwagę), okazały się ciekawym uzupełnieniem mojego zastępu cyfrowych aparatów.

I jako ktoś, kto zaczynał swoją przygodę od średnioformatowej fotografii analogowej (przez pierwszych kilka lat), ale od dawna nie wywołał już żadnego negatywu, ucieszył mnie swego rodzaju powrót. Zarówno pod względem chemicznego procesu (nawet jeśli samoczynnego), jak i faktu, że wkład zawiera tylko 10 zdjęć (tyle samo ile w moim Pentaksie 67 przed laty). To oczywiście wpływa na sam proces „selekcji przed zrobieniem zdjęcia”, jak zwykłem to nazywać.

Jeśli chodzi o same aparaty – zaopatrzyłem się w model mini Neo 90 Classic (głównie dlatego, że wygląda dużo poważniej i dużo bardziej elegancko niż podstawowe aparaty z serii Mini) oraz Wide 300. Różnią się przede wszystkim wielkością materiału; ten pierwszy używa wkładów mini o rozmiarze 86x54 mm (czyli rozmiar karty kredytowej, gdzie naświetlony obraz ma rozmiar 62x46 mm), a drugi – dwukrotnie większych wkładów wide (odpowiednio 86x108 mm i 62x99 mm). I wbrew temu, co podejrzewałem, to tego większego – mimo oczywiście większego rozmiaru – zabieram ze sobą i używam chętniej. Te mniejsze zdjęcia również mają swój urok, ale z racji faktu, że lubię nimi ozdabiać mieszkanie, często są dla mnie zwyczajnie zbyt małe.

Na tym jednak różnice między aparatami się nie kończą. Instax Wide 300 posiada dwie pozycje ostrości – od 0,9 do 3 metrów oraz od 3 m do nieskończoności – które zmienia się, przekręcając pierścień na obiektywie. Ponadto pozwala na korekcję ekspozycji (+/- 2/3 EV), czyli można nieco ściemnić lub rozjaśnić zdjęcie, jeśli to, które zrobiło się przed chwilą nie zostało poprawnie naświetlone.

Ma też lampę błyskową, która jednak jest automatyczna – w tym sensie, że można ustawić albo opcję auto (aparat na podstawie wskazań światłomierza zadecyduje czy lampa powinna błysnąć, czy nie), albo wymusić błysk (nawet w sytuacji, w której aparat zdecydowałby, że nie jest ona potrzebna). Jak widać, nie ma opcji całkowitego wyłączenia błysku, a to żal, bo wolałbym czasem wykonać nawet poruszone zdjęcie, ale bez błysku niż odwrotnie. I właśnie pod tym względem mniejszy model jest dużo lepszy. Nie tylko ma wszystko to powyżej (z tą różnicą, że ostrość ustawiana jest w trzech zakresach, bo dochodzi tryb makro – od 30 do 60 cm oraz, że korekcja ekspozycji jest rozszerzona o wartość +1 EV).

Ponadto ma samowyzwalacz, tryb błysku wypełniającego (dłuższy czas naświetlania + błysk), tryb wymuszający krótszy czas otwarcia migawki (np. przy zdjęciach szybko poruszających się obiektów – ikoną na wyświetlaczu jest dziecko, więc domyślam się, że to jeden z przykładów), a nawet podwójną ekspozycję, czas B czy …dwa spusty migawki (serio, jeden do pionowych, drugi do poziomych fotografii).

Oczywistym jest więc, że czekam na model Wide o podobnych możliwościach, choć na to się raczej nie zanosi. To, z kolei czego mogę (a i Wy przy okazji) być pewien, to to, że w przyszłorocznych „cudawiankach” pojawi się jeszcze jeden produkt z tej rodziny.

sprzęt fotograficznyaparatyFujifilmcudawianki_2017instaxrecenzje sprzętu

dyskusja