WD My Passport Wireless Pro

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 4 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2018” — klikając w ten link, możesz zobaczyć całość.

Gdy pierwszy raz usłyszałem o tym dysku, pomyślałem, że mogłaby to być ciekawa opcja jako zewnętrzny napęd do iPada, pozwalający na selekcję zdjęć z poziomu tabletu właśnie, także w podróży.

Niestety, szybkie sprawdzenie specyfikacji skreśliło to jako opcję — MyPassport Wireless Pro nie obsługiwał plików RAW, więc był dla mnie bezużyteczny. Jakiś czas później ten brak został naprawiony poprzez aktualizację firmware’u, więc pomyślałem, że może czas spróbować, tym bardziej że w sieci było bardzo mało materiałów dotyczących tego dysku, a te, które udało mi się znaleźć, były wyraźnie sponsorowane.

Zdecydowałem się więc na zakup, wiedząc, że jest to swego rodzaju eksperyment. Zamówiłem wersję o pojemności 4 TB — największą z możliwych — na wypadek, gdyby eksperyment się udał.

Żeby niepotrzebnie nie przedłużać; nie udał się. Mimo to jest to ciekawe urządzenie w torbie fotografa (i pewnie filmowca).

Czym to w ogóle jest? WD My Passport Wireless Pro to — w skrócie — zewnętrzny dysk bezprzewodowy. Zatem smartfon, tablet czy komputer mogą mieć dostęp do jego zawartości bez użycia przewodu. Ponadto ma wbudowany czytnik kart pamięci SD, co pozwala na skopiowanie zawartości karty na dysk bez użycia zewnętrznego czytnika czy, rzecz jasna, komputera. Żeby to wszystko mogło działać bezprzewodowo, wewnątrz obudowy znajduje się też bateria, co jest dość oczywiste. Co jednak zaskakujące, bateria ta może pełnić funkcję powerbanku (o pojemności 6400 mAh) i ładować podłączane do dysku urządzenia.

Przy okazji; połączenie Wi-Fi jest mostkowe — oznacza to, że sam dysk można podłączyć do naszej sieci Wi-Fi, a smartfon czy tablet połączyć z dyskiem, nie tracąc przy tym dostępu do internetu. Bardzo sprytnie.

Skopiowane na dysk zdjęcia można przeglądać z poziomu aplikacji My Cloud, choć — jeśli fotografuje się w RAWach — nie jest to specjalnie wygodne ani szybkie. Nawet miniaturki generowane są bardzo wolno, więc jakakolwiek selekcja żadną miarą nie wchodzi w grę.

Jeśli chciałoby się po prostu skopiować zdjęcie, żeby komuś je przesłać lub umieścić w mediach społecznościowych, to takie rozwiązanie pewnie się sprawdzi, ale z drugiej strony, jeśli używany aparat wyposażony jest w moduł Wi-Fi, to prawdopodobnie szybciej i wygodniej byłoby skopiować wybrane zdjęcie właśnie tą drogą.

Sam import zawartości karty może odbywać się automatycznie po jej umieszczeniu w czytniku lub uruchamiając przyciskiem na obudowie (lub z poziomu aplikacji). Samo oprogramowanie jest na tyle smart, że jeśli dana karta już była w urządzeniu i od tamtego czasu pojawiły się na niej nowe zdjęcia — przy drugim imporcie skopiuje tylko te nowe.

Sam proces importu reprezentowany jest poprzez 4 diody na przedniej ściance urządzenia, z których każda odpowiada za 25% progresu. Dokładny pasek postępu można zobaczyć w aplikacji.

Sama aplikacja, choć prosta (na tyle, że nie wspiera nawet Split Screen), pozwala na podłączenie serwisów typu Dropbox czy Google Drive, co daje możliwość skopiowania danych do jednej z tych chmur bezpośrednio z urządzenia.

Podobną integrację zapewnia wspaniały edytor wideo na iPada — LumaFusion. Aplikacja ma dostęp do plików wideo znajdujących się na dysku i pozwala na ich przeglądanie bez konieczności kopiowania wszystkiego do pamięci iPada. Od pewnego czasu nawet systemowy Files pozwala zajrzeć do zawartości dysku, co daje pewną namiastkę systemu plików i struktury katalogów dla tych, którym tego na iPadzie brakuje.

Samo urządzenie pozwala również na instalację serwera Plex, dzięki czemu działa jak przenośny NAS, pozwalając np. na odtwarzanie filmów na iPadzie w podróży — ponownie — bez konieczności zajmowania pamięci samego iPada. I choć, rzeczywiście, uruchomiłem tę usługę i skopiowałem tam kilka filmów ze swojej biblioteki, które chciałbym obejrzeć, to przez 13 miesięcy używania tego dysku zdarzyło mi się to tylko raz.

Ogólnie bowiem, najczęściej traktuję go po prostu jako dodatkową kopię zapasową, którą jestem w stanie wykonać, będąc z dala od domu. Czy to po sesji, czy po ślubie, czy w hotelowym pokoju, czy w samochodzie — wszędzie mogę zrobić dodatkową kopię zarejestrowanego materiału i podczas całej podróży przechowywać ją gdzie indziej niż karty. Co więcej, ta sama kopia po powrocie do domu może posłużyć jako nośnik, z którego Lightroom zaimportuje zdjęcia szybciej niż z kilku kart.

Czy taka funkcjonalność jest warta ponad 1000 zł? Prawdopodobnie nie (choć 1 TB kosztuje niewiele ponad 600 zł), ale daje mi trochę większy spokój, gdy używam urządzeń z jednym slotem na kartę (Fujifilm X100T, GoPro, dron czy …Leica Q?). Innymi słowy; nie polecam, chyba że komuś takie połączenie kopii zapasowej, dużej przestrzeni dyskowej, serwera Plex i czytnika kart w jednej obudowie też się do czegoś przyda.

cudawianki_2018sprzęt komputerowyrecenzje sprzętuakcesoria fotograficzneakcesoria komputerowedyski

dyskusja