Fellow Stagg Kettle

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 5 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2018” — klikając w ten link, możesz zobaczyć całość.

W ubiegłorocznych cudawiankach pisałem o swoim nowym czajniku–konewce — Hario Buono. Szybko stał się on nieodzownym elementem mojego kawowego „instrumentarium” i nie wyobrażam sobie powrotu do naczynia bez specjalnie wyprofilowanej wylewki. Na szczęście nie muszę sobie tego nawet wyobrażać, ponieważ na pewno mi to nie grozi. Otóż cztery miesiące po napisaniu tamtego tekstu, zupełnie niespodziewanie otrzymałem przesyłkę z — również wspomnianym w tamtym tekście — czajnikiem Fellow Stagg. Jedna z par poczuła się bowiem na tyle wdzięczna za rezultaty usługi fotograficznej (Rafale, mogę tak napisać? Tak było?), że postanowiła zrobić mi prezent (jeśli słuchaliście mojego wystąpienia z Boring Reunion, to prawdopodobnie wiecie, co może być powodem).

Oczywiście, prezent był więcej niż trafiony, więc gdy tylko się otrząsnąłem, zabrałem się za otwieranie.

Fellow Stagg wyróżnia się spośród innych czajników trzema rzeczami; współczesnym designem, wbudowanym w pokrywkę termometrem oraz rączką z ciężarkiem.

Zacznę od końca; uchwyt tego czajnika jest prawdopodobnie jego najcięższym elementem — znajdujący się w środku ciężarek stanowi przeciwwagę dla napełnionego wodą zbiornika, przesuwając środek ciężkości czajnika bliżej nadgarstka. To z kolei poprawia nie tylko wygodę, ale i precyzję nalewania.

Sama szyjka wyprofilowana jest w nieco inny sposób niż w większości konkurencyjnych czajników, tj. nie jest tak„płynnie” zaokrąglona. Wydaje się jednak, że ma to znaczenie wyłącznie estetyczne, bo po kilku miesiącach używania go nie odczułem różnicy (ani na lepsze, ani na gorsze) względem Hario Buono.

Inaczej wygląda kwestia ostro obciętej końcówki wylewki, która pozwala na uzyskanie jeszcze mniejszego strumienia niż w japońskim odpowiedniku, a to w połączeniu ze wspomnianym przesuniętym środkiem ciężkości sprawia, że ma się jeszcze większą kontrolę nad nalewaniem.

Wbudowany termometr to ogromne udogodnienie i jednocześnie — zdradzę to już teraz — największa zaleta tego czajnika. W swoim poprzednim korzystałem z zewnętrznego termometru używanego do spieniania mleka, który umieszczałem wewnątrz czajnika zamiast pokrywki. I, choć działało, wyglądało to raczej paskudnie.

Tu ta sama funkcjonalność nie tylko nie wpływa niekorzystnie na wygląd całości, ale wręcz dodaje mu uroku (serio, jego elektryczna wersja EKG, zamiast wskaźnika temperatury ma zwykły, czarny uchwyt, przez który — wizualnie — dużo traci).

A to, że jest to analogowy, wychyłowy wskaźnik jeszcze bardziej mnie przekonuje i to nie tylko dlatego, że do Hario można dokupić ten brzydki, ciekłokrystaliczny, ale także dlatego, że większość parametrów, które się monitoruje przy parzeniu kawy, odczytujemy najczęściej z wyświetlaczy; czy to wagi, czy timera, czy nawet ekranu smartfona. Miło jest więc spojrzeć na coś pozbawionego elektroniki.

Przydatny jest też zaznaczony na skali zakres optymalnych temperatur parzenia kawy, pozwalający już na pierwszy rzut oka określić czy woda jest gotowa czy mamy jeszcze chwilę, np. na zmielenie ziaren. Bo to właśnie odróżnia ten (i jemu podobne) czajnik od elektrycznych z regulacją temperatury. Trzeba przy nim być i na bieżąco monitorować temperaturę — on nie poinformuje nas w żaden sposób o tym, że woda ma już żądaną temperaturę (choć, gdy pomyślę o swoim zwykłym, elektrycznym z regulacją temperatury, który informuje, ale tak głośnym i tak nieprzyjemnym dźwiękiem, że może to nawet lepiej, że ten milczy). Jest to, oczywiście, pewien element całego procesu parzenia kawy, ale piszę o tym głównie dla tych, którzy są przyzwyczajeni, że mogą „wstawić wodę” i odejść.

W przypadku Fellow Stagg lepiej przy nim „czuwać”, zwłaszcza jeśli jest on napełniony blisko granicy (miejsce, w którym ścianki czajnika robią się pionowe — wewnątrz czajnika jest zaznaczona cienka linia). Gdy wody jest w nim tak dużo i zacznie ona wrzeć, czajnik zacznie „pluć” tym wrzątkiem przez wylewkę, co może być bardzo niebezpieczne.

Na koniec zostawiłem sobie kwestię designu. Gdy go dostałem, przeszło mi przez myśl, że może on nie pasować do mojej prostej kuchni, która nie wygląda jak z katalogu nowoczesnych wnętrz; nie mam tam błyszczących frontów ani czarnego blatu, bo nie czuję się dobrze w takich wnętrzach. Nie mam płyty indukcyjnej, bo zdecydowanie wolę gotować „na gazie”. Hario Buono, ze swoim kultowym (a jeśli nie kultowym, to przynajmniej powszechnie spotykanym w dobrych kawiarniach) wzornictwem bardzo u mnie pasował. Co do Fellow miałem pewne obawy.

Okazały się one jednak zupełnie bezpodstawne. Jego czarna, matowa obudowa wprawdzie bardzo wyróżnia się na tle białych płytek, ale robi to w nienachalny sposób, a czajnik, jeśli już zwraca uwagę, to zawsze jest komplementowany.

Dużo gorsze dla mojego egzemplarza okazało się połączenie wspomnianego matowego lakieru z żeliwnymi podstawami na garnki, na których go stawiałem. Po niespełna pół roku używania wygląda on bowiem tak:

Nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie, bo w większości nie jest to widoczne na co dzień, ale mimo wszystko żal, że stracił trochę swojego uroku związanego z nieskazitelną, czarną aparycją. Podejrzewam, że model miedziany czy grafitowy z limitowanej edycji (ten drugi niedostępny w Polsce) pewnie znacznie lepiej zniosłyby te żeliwne podstawy, ale pewnie nigdy się tego nie dowiem.

Nie będę podsumowywał powyższych akapitów w żaden sposób; jeśli jesteś entuzjastą kawy na tyle, że jesteś w stanie wydać 350 zł na nie-elektryczny czajnik, pozbawiony możliwości automatycznego włączania co rano czy podtrzymywania temperatury, to albo już taki masz, albo wiesz, że (nie) potrzebujesz. Nie znajduję więc powodów, żeby kogokolwiek namawiać.

Jeśli jednak rozważasz zakup tego czy podobnego, to sam — mimo porażki w starciu z żeliwnymi podstawami — bardzo go polecam. Obcowanie z nim daje mi mnóstwo przyjemności każdego dnia, a takie wrażenia są warte nieco wyższych cen (choć domyślam się, że brzmi to ironicznie, gdy weźmie się pod uwagę, że swój dostałem w prezencie).

akcesoria kawoweczajnikcudawianki_2018recenzje sprzętufellow

dyskusja