PFixer Minimal

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 3 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej kiedyś jako „cudawianki 2016” — klikając w ten link możesz zobaczyć całość.

To jest bardzo specyficzny produkt. Gdy rozważałem czy w ogóle warto napisać tu o nim cokolwiek, zacząłem zastanawiać się jaka część czytelników Fabryki Pikseli jest fotografami, jaka część fotografów czytających Fabrykę Pikseli jest footografami zawodowymi, jaka część tej grupy używa Lightroom i jaka część tych, którzy używają Lightroom jest chętna zainwestować, by pracować nieco szybciej. Wyszło mi, że są to maksymalnie dwie osoby, ale to właśnie dla nich napiszę kilka słów.

Część z Was pewnie pamięta, że byłem fanem VSCO Keys – aplikacji, która potrafiła przyporządkować niemal każdy klawisz na klawiaturze do prawie wszystkich narzędzi i opcji w Lightroom. Znacząco przyspieszało to pracę i czyniło ją wygodniejszą. VSCO Keys przestał być rozwijany, ale na rynku ostał się PFixer. Jest to aplikacja dość podobna, choć rozszerzona o wsparcie zewnętrznych urządzeń midi. Dzięki temu, zamiast pracować przy użyciu klawiatury, można do pracy zaprząc np. muzyczny kontroler USB. W moim przypadku padło na sprzedawanego w zestawie (nazwanym PFixer Minimal) z programem Behringera X-Touch Mini (którego można kupić też osobno w Polsce, oszczędzając sobie kontaktu z urzędem celnym). Urządzenie posiada 16 podświetlanych przycisków i 8 enkoderów (pokręteł), które można też wcisnąć oraz suwak. Do każdego z nich można przyporządkować narzędzie czy preset z Lightrooma, a dodatkowo istnieje możliwość skonfigurowania osobnych warstw (tj. dany przycisk może pełnić kilka funkcji w zależności od tego, który tryb jest aktualnie włączony), co daje łącznie ponad 200 skrótów. To zdecydowanie więcej niż jest mi potrzebne – zatrzymałem się na poziomie ok. 48, którymi obsługuję Lightroom na tyle, że prawie w ogóle nie sięgam do klawiatury – tylko PFixer Minimal i Wacom Intuos Pro.

Na osobach z zewnątrz, PFixer w trakcie pracy robi ogromne wrażenie – stoję przed komputerem, pokrętłem zwiększam nieco ekspozycję, drugim koryguję balans bieli, kolejnym wyrównuję je odrobinę, przyciskiem pozbywam się aberracji chromatycznej, po naciśnięciu innego przechodzę do kolejnego zdjęcia i jednym przyciskiem nanoszę wszystkie kroki edycyjne z poprzedniego ujęcia. Wszysko bez dotknięcia myszki (od ponad trzech lat nie używam myszy przy swojej „stacji roboczej”) i bez zerknięcia na prawy panel narzędzi i suwaków. Każdy, kto zawodowo obrabia fotografie wie, że każde kilka sekund zaoszczędzone na jednym zdjęciu to spory zysk czasu na koniec dnia. Dodatkowym atutem obróbki w ten sposób jest fakt, że nie patrzy się na wartości w prawym panelu bocznym – patrzy się tylko na rezultat, jakim jest zdjęcie. Gdybym pracował suwakami, wiem, że przy np. zmianie ekspozycji o +2,5 EV, ręka by mi zadrżała – może cofnąłbym trochę, decydując, że jednak nie jest to aż tak potrzebne. Teraz decyduję jednak wyłącznie patrząc na fotografię – jeśli 3 EV są wymagane; niech będą.

Przepracowałem z tym zestawem cały sezon i …chwilami miałem ochotę wyrzucić go przez okno, a czasem chętnie postawiłbym mu pomnik. To prawdopodobnie cecha każdego nie-natywnego rozszerzenia, zwłaszcza, że częściej źródłem problemów był Lightroom, a nie PFixer. Gdybym miał decydować jeszcze raz, kupiłbym go ponownie, choć tym razem chyba wziąłbym pod uwagę większy kontroler, z większą ilością suwaków (tymi pracuje się jednak wygodniej niż pokrętłami).

Ten mały za to doskonale spisywał się w połączeniu z laptopem, którego używałem, gdy synek był jeszcze maleńki, a ja na koniec każdego dnia kopiowałem zdjęcia ze wszystkich kart i na biężąco obrabiałem je w salonie, żeby nie musieć zamykać się na ten czas w pracowni.

recenzje sprzętusprzęt komputerowyakcesoria komputerowecudawianki_2016akcesoria fotograficzne

dyskusja