Rancilio Silvia

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 10 min
Poniższy artykuł jest fragmentem większej całości, opublikowanej kiedyś jako „cudawianki 2016” — klikając w ten link możesz zobaczyć całość.

Gdy przygotowywałem się do napisania ubiegłorocznej edycji podobnego tekstu, na zdjęciu tytułowym umieściłem kolbę od swojego ekspresu do kawy, bo zamierzałem napisać o nim kilka słów. W międzyczasie zmieniłem zdanie, po części dlatego, że tekst robił się już dłuższy, niż chciałem, żeby był, ale i dlatego, że uznałem, że mam go zbyt krótko, by wypowiadać się o nim jakkolwiek rzetelnie.

Dziś, tj. po kilkunastu miesiącach od zakupu, czuję, że mogę. Bardzo ciężko jest mi jednak zacząć, nie wiedząc, na jakim poziomie zaawansowania jest „kawowa” część czytelników Fabryki Pikseli. Pokuszę się więc o kilka zdań wstępu, który znawcy tematu mogą (i powinni!) pominąć.

Rancilio Silvia reprezentuje pewną specyficzną grupę domowych, manualnych ekspresów ciśnieniowych – tych stosunkowo niedrogich, ale „porządnych”, bo wykonanych podobnie jak te gastronomiczne i na zbliżonych do nich komponentach, które – w przypadku Rancilio Silvii – są łatwo dostępne w postaci części zamiennych, co z pewnością wpływa korzystnie na żywotność samego urządzenia. To, że jest to ekspres manualny, oznacza, że każdy krok przygotowania kawy – od zmielenia, przez nasypanie kawy do filtra i jej ubicie aż do wyłączenia przepływu wody po określonym czasie – należy wykonać ręcznie. Co więcej, tego typu ekspresy nie są wyposażone w młynki, więc należy kawę albo zmielić ręcznie, albo użyć młynka w postaci osobnego urządzenia (w terminologii audiofilskiej porównałbym to do wzmacniacza w postaci przedwzmacniacza i odseparowanej końcówki mocy lub nawet odseparowanych końcówek mocy, jeśli każdy kanał miałby mieć osobną. I tak jak tam, tak i w kawowym świecie bardzo korzystnie wpływa to na jakość). Co więcej, trzeba wyposażyć się także w tamper, podstawkę pod tamper, odbijak oraz dzbanek do spieniania mleka.

W zestawie jest plastikowy tamper z wypukłą podstawą, który znalazł się tam prawdopodobnie wyłącznie dlatego, że producent chciał, żeby w tabelkach porównujących Silvię z konkurencyjnymi konstrukcjami można było zaznaczyć, że tamper jest w zestawie. W praktyce każdy, kto ma choćby bardzo podstawowe pojęcie o zaparzaniu kawy wie, że plastikowy tamper jest bezużyteczny. Wolałbym, żeby go tam w ogóle nie było, bo jeśli ktoś używa tego dołączonego, robi sobie krzywdę.

Jako maszyna domowa, Silvia wyposażona jest w jedną grupę (57mm) i tylko jeden, 300-mililitrowy bojler. To oznacza, że zrobienie więcej niż dwóch kaw (zwłaszcza cappuccino) jednocześnie będzie wiązało się z raczej długim czasem stania przy ekspresie, choć więcej o tym za kilka chwil.

Sam ekspres – produkowany w niemal niezmienionej formie od 1998 roku – wykonany jest ze stali nierdzewnej i ma bardzo przyjazne małym kuchniom gabaryty. Swoje jednak waży – ponad 14 kilogramów, które mają na celu zapewnienie stabilności konstrukcji przy podpinaniu kolby, robi wrażenie na każdym, kto próbuje go podnieść (nie mówię, że jest ich wielu, ale ci, którzy próbowali, byli pod wrażeniem). Jego design z kolei może się albo podobać bardzo, albo w ogóle – prosta forma z przyciskami, które wyraźnie wskazują na pochodzenie z lat 90-tych ma jednak swoje grono wielbicieli, do którego i ja się zaliczam. Widać bowiem wyraźnie, że producent stawia funkcję ponad formę, bo mimo kilku usprawnień, które pojawiły się w tym modelu na przestrzeni lat, wygodne w użyciu przyciski czy duże i dobrze wyprofilowane pokrętło pary nie zmieniły się wcale.

Zanim przejdę do opisu samego użytkowania Silvii, tym mniej zaawansowanym miłośnikom kawy chciałbym jeszcze nadmienić, że skoro jest to ekspres manualny, to oznacza to także to, że jeśli przyrządzona kawa nie jest tak dobra, jak być powinna, to znaczy, że zawinił użytkownik. Tym samym, wymagana jest choćby podstawowa wiedza o doborze kawy, odpowiedniej grubości mielenia, temperaturze wody czy czasie ekstrakcji kawy. W tym konkretnym przypadku dodałbym jeszcze tylko, żeby nie sugerować się zgaszoną diodą nagrzewania na przedniej ściance obudowy, zwłaszcza po pierwszym włączeniu ekspresu w danym dniu. Ta dioda wskazuje bowiem wyłącznie nagrzanie wody w bojlerze do odpowiedniej temperatury – jeśli jednak pozostałe elementy maszyny nie będą jeszcze nagrzane, to woda zdąży ostygnąć, zanim trafi do ujścia grupy, a tym samym espresso będzie nadawało się do wylania do zlewu. Z mojego doświadczenia wynika, że 15 minut to stosowne minimum.

Jeśli jednak ekspres będzie nagrzany, kawa odpowiednia do espresso, poprawnie zmielona i ubita, to bardzo ciężko jest przyrządzić kiepski napar. Silvia – mimo niewielkiego bojlera, a tym samym stabilności temperaturowej dalekiej od tej z maszyn gastronomicznych – jest bowiem bardzo powtarzalna. Jeśli miałaby być czyimś pierwszym porządnym ekspresem, czyli swoistym portalem do świata dobrej kawy, to z pewnością będzie to wymagało kilku tygodni prób z różnymi ziarnami, różnymi nastawami młynka, różnymi dozami zmielonych ziaren i różnymi czasami ekstrakcji. Kiedy jednak już się znajdzie swoją ulubioną kawę, zapamięta się dla niej konkretną nastawę młynka i ustali optymalny czas ekstrakcji, będzie można uzyskać idealne, gęste espresso za każdym razem.

Sytuacja odrobinę się komplikuje w przypadku przygotowywania cappuccino. Maszyny gastronomiczne, wyposażone w dwa bojlery (osobny do wody i osobny do pary) pozwalają na spienienie mleka nawet w trakcie ekstrakcji kawy do filiżanki. W przypadku opisywanego ekspresu (jak i wszystkich innych konstrukcji tej klasy) są to dwie operacje, które siłą rzeczy (i prawami fizyki) muszą być odsunięte od siebie w czasie. Prawidłowa temperatura wody w bojlerze dla espresso to ok. 95°C, a do wytworzenia pary spieniającej mleko potrzebne jest ok. 120°C. Oznacza to, że po zrobieniu espresso i przełączeniu ekspresu w tryb nagrzewania do spieniania mleka należy poczekać, aż bojler nagrzeje wodę do odpowiedniej temperatury, co trwa ok. 100 sekund. Wprawdzie nie wydaje się, żeby było to długo (przy odpowiednio nagrzanej wcześniej filiżance, wcześniej zrobione espresso nie powinno nawet odczuwalnie ostygnąć), ale staje się to kłopotliwe, gdy istnieje potrzeba zrobienia trzech cappuccino jednocześnie.

Nie wyobrażam sobie jednak, żeby można było na ten wydłużony czas przygotowania cappuccino narzekać; nie jest to bowiem żadna wada, a raczej cecha tego urządzenia. To trochę tak, jakby narzekać na gramofon, że nie da się przełączyć do następnego utworu. Myślę, że zgodzi się ze mną każdy, kto porówna ceny ekspresów jednobojlerowych do tych z dwoma.

Dużym plusem jest za to fakt, że gdy Silvia jest już gotowa, by spienić mleko, ciśnienie pary w końcówce dyszy jest na tyle mocne, że spienienie 300-mililitrowego dzbanka mleka trwa zaledwie kilkanaście sekund. Jednocześnie – z punktu widzenia początkującego adepta Latte Art – jest to spory minus (tak, w tym konkretnym przypadku, coś, co jest zaletą dla pewnej grupy użytkowników, potrafi być wadą dla innej grupy użytkowników), bowiem każda sekunda pomyłki robi dużą różnicę, więc łatwo jest przegrzać mleko lub zrobić „watę” pełną pęcherzyków powietrza zamiast gładkiej piany. Opanowanie tego również zajmuje kilka tygodni (przy 2-3 próbach dziennie. Jeśli ktoś chciałby się zamknąć w jednym pomieszczeniu z SIlvia i np. 60 litrami mleka, mógłby dojść to perfekcji w ciągu kilku- do kilkunastu godzin), ale potem już tylko cieszy, że czas spieniania mleka jest tak krótki.

To, co jednak ja upatruję za największą zaletę tego ekspresu — zwłaszcza w bezpośrednim porównaniu z poprzednim — jest zastosowanie zaworu trójdrożnego. Oznacza to, że nadmiar wody, który zebrał się w grupie w trakcie ekstrakcji nie spływa do filiżanki, tylko jest odprowadzany do tacki ociekowej.

Sama tacka ociekowa z kolei to – moim zdaniem – jeden z największych mankamentów tego urządzenia. Otóż nie posiada ona żadnego pływaka, ani innego wskaźnika poziomu płynu w tacce; trzeba każdorazowo podnosić kratkę na filiżanki, żeby sprawdzić, czy już się przelewa, czy jeszcze nie. Opróżnienie samej tacki również nie należy do najwygodniejszych, ponieważ żeby ją wysunąć, należy ją unieść ponad krawędź dolnej obudowy ekspresu, co sprawia, że – jeśli jest pełna – jej zawartość w łatwy sposób może zostać wylana pod ekspres.

To, niestety, niejedyne mankamety Silvii; zasobnik z tyłu urządzenia również nie posiada żadnego wskaźnika poziomu wody. Trzeba więc albo zapamiętywać ile zrobiło się kaw, albo podnosić pokrywę z tyłu i sprawdzać, czy pozostała tam ilość wody wystarczy na zrobienie kolejnej kawy lub serii kaw. Mimo że konstrukcja jest stalowa, a blacha dość cienka nie oznacza to wcale, że filiżanki pozostawione na górnej „półce” będą odpowiednio nagrzane, nawet jeśli zostawia się Silvię włączoną cały czas (co wbrew pozorom, wcale nie zużywa tak wiele energii. Choć w trakcie nagrzewania bojlera, Silvia pobiera z sieci 1100 W, to w trakcie każdej godziny, gdy stoi i czeka, nagrzewa bojler średnio tylko przez łącznie 5 minut i 40 sekund — sprawdziłem). Bo choć obudowa staje się w tym miejscu ciepła, to jednak nie na tyle, by porcelana zagrzała się do tego stopnia, by nie ostudzić espresso, które do niej trafi. To oznacza, że żeby otrzymać prawdziwie dobry napar, należy wcześniej zagrzać same filiżanki. W zależności więc od tego ile przygotowuję kaw, albo przepuszczam wodę przez grupę do filiżanek i odstawiam je na bok na czas zmielenia kawy, albo używam opcji napełnienia filiżanek wodą za pośrednictwem dyszy do spieniania mleka.

Jak większość tego typu ekspresów, Rancilio Silvia używa pompy wibracyjnej w celu napełnienia bojlera wodą z zasobnika. To sprawia, że urządzenie jest dalekie od cichego. Nie mierzyłem hałasu w decybelach, więc nie mogę posłużyć się żadną konkretną wartością, ale mogę opisać to inaczej. Mając małe dziecko w domu, śpiące na innym poziomie niż kuchnia, ani razu nie włączyłem tego ekspresu, gdy synek spał – mimo że do dźwięków ekspresu przyzwyczajany jest od samego początku (a technicznie rzecz biorąc, nawet trochę wcześniej). Wieczorami moją opcją jest więc tylko albo kawiarka Bialetti, albo AeroPress, albo Frenchpress, albo Chemex, albo… no dobra, nie mam wcale tak źle.

Wracając do samego ekspresu; czy powyższe cechy/wady stanowią przeciwwagę dla zalet? Na tak zadane pytanie każdy odpowiedzieć musi sobie sam. Moim zdaniem – absolutnie nie. Co więcej; gdybym dziś – przypomnę; kilkanaście miesięcy później – stał przed wyborem ekspresu do kawy do domu, nadal kupiłbym ten sam model. Tym bardziej że aktualnie jest on prawie 300 zł tańszy (!), niż gdy sam go kupowałem.

Chciałbym też w dwóch słowach wspomnieć o młynku Rocky SD. Zdecydowałem się na wersję bez zasobnika, bo w użytku domowym jest on całkowicie zbędny – jego brak zapewnia, że w filtrze zawsze znajdzie się kawa, która została zmielona przed chwilą. Gdy rozważałem, czy w ogóle jest mi on potrzebny – ręcznego Porlexa miałem już dużo wcześniej – uznałem, że możliwość łatwej i szybkiej zmiany grubości mielenia ziaren (i to w bardzo szerokim zakresie) na pewno mi się przyda, zwłaszcza że na co dzień korzystam z co najmniej dwóch innych metod parzenia kawy. W praktyce wygląda to jednak inaczej. Bo choć, owszem, zmiana grubości mielenia ziaren jest łatwa i szybka, to dokonuję jej jedynie, gdy próbuję nowych ziaren do espresso (z mojego doświadczenia wynika, że niemal każda kawa „woli” inną grubość; najczęściej w zakresu pozycji 4 do 10 — w skali całkowitej 1 do 50). Ziarna do alternatyw mielę nadal ręcznie w Porlexie z bardzo prostej przyczyny. Żarna w Rocky'm są bowiem na tyle duże, że zostaje w nich sporo „poprzedniej” kawy, a tym samym w filtrze miałbym mieszankę dwóch różnych kaw. Żeby tego uniknąć, musiałbym przestać korzystać z bardzo wygodnego górnego zasobnika na ziarna i każdorazowo wsypywać tam tylko odmierzoną ilość ziaren do danej metody. Wygoda jednak wygrywa i Rocky służy mi tylko do mielenia kawy do espresso. Mimo to absolutnie nie żałuję zakupu, szczególnie w chwilach, gdy przychodzi np. czworo znajomych, z których każde chce kawę (to istotny element posiadania takiego sprzętu, dobrej kawy i odrobiny wiedzy — znajomi NIGDY nie odmawiają kawy, a często sami proszą zanim jeszcze zostanie im ona zaproponowana). Zachęcam do policzenia we własnym zakresie, ile czasu trwałoby zmielenie np. 80g kawy w małym, ręcznym młynku. I, oczywiście, podpowiem, że w Rocky'm trwa to prawdopodobnie kilkadziesiąt razy krócej. W takich chwilach całkowicie zapomina się, ile taki młynek kosztował.

Skoro przy kosztach jesteśmy; proszę nie dać się zwieść cenie samego ekspresu. Aktualne 2179 zł brzmią bowiem bardzo atrakcyjnie, ale to dopiero początek kosztów. Kupienie go bez młynka niemal zupełnie mija się z celem, więc 1149 zł na Rancilio Rocky SD trzeba wziąć pod uwagę, nawet jeśli przejściowo miałoby się korzystać z już posiadanego ręcznego Porlexa czy Hario. Dodatkowe, niezbędne akcesoria jak tamper, podkładka, dzbanek do spieniania mleka, komplet dobrych filiżanek czy np. kolba naked (bez dna i bez wylewek), bez trudu zamienią wspomniane nieco ponad 2000 zł na kwotę niebezpiecznie bliską 4000 zł (liczone razem z młynkiem). Za podobne pieniądze można mieć dobry automat, w którym za przyciśnięciem jednego przycisku można by każdorazowo uzyskać przyzwoite espresso, cappuccino czy latte, bez konieczności martwienia się o stabilność temperaturową, grubość mielenia, siłę użytą do ubicia kawy tamperem czy czas ekstrakcji kawy do filiżanki. Kluczowym w powyższym zdaniu jest jednak słowo „przyzwoite”. W takim automatycznym ekspresie „przyzwoita” czy „stosunkowo dobra” kawa są szczytem jego możliwości. W ekspresie klasy Rancilio Silvia wysiłek włożony w przygotowanie kawy jest znacznie większy, ale rezultatem może być espresso doskonałe. Takie, którego nie sposób szukać w pobliskich kawiarniach (chyba że akurat mieszkasz w pobliżu bardzo dobrej kawiarni z ogarniętym baristą za ladą – ja piję lepsze espresso w domu, niż jestem w stanie zamówić w jakimkolwiek miejscu w promieniu 30 kilometrów, mimo że w większości z nich stojące na ladzie ekspresy są wielokrotnie lepsze niż domowa Silvia).

Gdy myślę o tym ekspresie i otaczających go akcesoriach z perspektywy amatora-miłośnika-dobrej-kawy-z-audiofilską-przeszłością nie mogę odmówić sobie porównania go do pierwszego porządnego zestawu audio, jaki się kompletuje, gdy chce się uzyskać lepszy dźwięk. Tego zestawu, który zastępuje głośniki komputerowe czy jakąś miniwieżę. Bo wprawdzie musisz wybrać wzmacniacz, odtwarzacz, kolumny głośnikowe, dobrać odpowiednie przewody, dokupić podstawki pod głośniki, jeśli te są monitorami, zadbać o odpowiednią akustykę pomieszczenia i każdorazowo przed odsłuchem umieścić płytę w odtwarzaczu, ale dźwięk, który Cię otoczy będzie daleko poza zasięgiem jakiejkolwiek miniwieży czy najlepszych nawet zestawów głośników komputerowych. I właśnie tak to postrzegam; jeśli kawa z ekspresu na kapsułki, zwykłego automatu czy nawet podstawowego ekspresu manualnego przestaje spełniać Twoje oczekiwania, prawdopodobnie powinieneś się zapytać, co powinno być następnym krokiem. Odpowiedzią może być właśnie Rancilio Silvia. Moją była i nie wyobrażam sobie zmienić jej na cokolwiek innego.

sprzęt domowyakcesoria kawowerecenzje sprzętuekspres ciśnieniowymłynekcudawianki_2016

dyskusja