Peak Design Sling 5L (vs. 6L)

Miłosz Bolechowski

czas czytania: 9 min
Poniższy artykuł — opublikowany pierwotnie w marcu 2020 roku — jest fragmentem większej całości, opublikowanej jako „cudawianki 2020” — klikając w ten link, możesz zobaczyć całość.

Mam nową torbę fotograficzną. Tak, znowu.

„Ale po co? Przecież masz swojego wymarzonego Billinghama!” — prawie słyszę jak pytacie.

Owszem, torba Billinghama (Hadley Pro) marzyła mi się od dawna. Gdy już ją miałem, zapragnąłem jej mniejszą wersję — taką na co dzień. I też się z tym udało. Więc o co chodzi mi tym razem?

Cóż, to co napiszę, prawdopodobnie powinno być oznaczone tagiem #wstydliwewyznania, jest absolutnie problemem pierwszego świata oraz zakładam, że nie wszyscy się ze mną zgodzą. Chodzi bowiem o moją garderobę, którą mógłbym podzielić na dwie części; casualowo–elegancką oraz miejską–prawie–sportową.

I tak jak w przypadku tej pierwszej, Billingham sprawdza się znakomicie, tak do drugiej — uważam — zwyczajnie mi nie pasuje.

Torbę typu Sling od Peak Design miałem na oku od dawna, ale że nie była to żadna paląca potrzeba, długo wstrzymywałem się z zakupem, tym bardziej, że wiedziałem, że mój iPad się w niej nie mieści. Gdy jednak któregoś razu zobaczyłem 10–procentowy rabat na całą kolekcję, uznałem, że to dobry moment. Zamówiłem ją 21. listopada, w czwartek. W piątek została wysłana i zanim dotarła do mnie w poniedziałek, dowiedziałem się skąd wzięła się przecena, z której skorzystałem — Peak Design zaprezentował nową wersję swoich produktów z linii Everyday. Seria Sling — dotychczas oferowana w postaci 5– i 10–litrowej wersji — została rozszerzona o nowy, 3–litrowy model, a środkowy zastąpiono 6–litrowym. Zmiana ta wiązała się przede wszystkim z powiększeniem się przestrzeni na tablet. W nowej wersji nie tylko mój (iPad Pro 10,5”), ale i 11–calowy Pro miał się mieścić bez problemu. Możecie więc wyobrazić sobie mój początkowy żal, tym bardziej, że kupując produkt z fakturą VAT uniemożliwiłem sobie łatwy jego zwrot.

Gdy jednak torba dotarła, uznałem, że nie ma tego złego — w końcu to właśnie 5–litrowa wersja urzekła mnie swoją minimalistyczną aparycją, a z tego, co można było zobaczyć na zdjęciach producenta, nowa wersja wyglądała jednak inaczej.

Zacząłem używać więc swojej na co dzień (tj. w te dni, w które pasowała mi do ubioru, wiadomo) i bardzo szybko ją polubiłem. Producent rzeczywiście podaje, że 10,5–calowy iPad Pro się do niej nie mieści. Tyle, że nie jest to do końca prawda. Można go bowiem tu zmieścić, choć nie jest to ani bardzo łatwe, ani wygodne. Na tyle, że gdybym sam miał o tym decydować, też umieściłbym w specyfikacji taką infromację.

Chodzi bowiem o to, że sam otwór jest nieco mniejszy i należy niejako naciągnąć zamek, żeby udało się włożyć iPada do tej torby:

Jest to jednak wykonalne i robię to codziennie, pomagając sobie tym, że oba swoje notesy wkładam do szczeliny na tablet wcześniej, dzięki czemu ona sam jest bardziej odsunięty od tylnej ścianki — pomaga to później w wyciąganiu go:

Razem z iPadem mieszczę tam sporo innych rzeczy:

Fujifilm X100T mieści się tam zarówno z konwerterem WCL–X100 założonym, jak i zdjętym, i włożonym do jednej z bocznych kieszonek.

Mając ścianki włożone tak, jak na powyższym zdjęciu, zostawiam trochę miejsca pomiędzy nimi, żeby zmieścić tam swoją lampkę LEDową (Boling P1) i w drugiej dużej części zostaje sporo miejsca na Hobonichi, pióro i kilka codziennych drobiazgów, jak ściereczka do okularów czy chusteczki higieniczne.

W kieszonce w klapie mieszczę jeszcze zapasową baterię do Fujifilm, kilka kart pamięci, klucze i stojak do iPada (Twelve South Compass Pro):

5–litrowy Sling ma jeszcze kieszonkę na zewnątrz, w której najczęściej mieszczę telefon, żeby nigdy nie musieć go mieć w kieszeni spodni:

Tak zapakowana torba wciąż zachowuje swój kształt i nie wydaje się „wypakowana”:

Zresztą ta niepozorna torba może pomieścić także inne konfiguracje — będąc ostatnio kilka dni w Warszawie wypożyczyłem Fujifilm X–Pro 3 z trzema obiektywami (23/2.0, 35/1.4 i 56/1.2); wszystko bez problemu mieściło się w 5–litrowym Slingu.

Dwa nieużywane (tj. aktualnie nie przymocowane do korpusu) obiektywy były włożone do jednej komory, oddzielone „półeczką”, jaką można stworzyć na jednej (i tylko jednej) z wewnętrznych ścianek.

I tak sobie używałem swojego „zestawu”, bardzo będąc z niego zadowolonym aż Maciek — jeden z Was — napisał mi wiadomość.

Pochwalił się w niej, że planuje zamówić dla siebie wersję 6–litrową i zaproponował, że kupując, poda mój adres jako miejsce dostawy. Jakże mógłbym się nie zgodzić, prawda?

Przesyłka dotarła i różnica w wielkości i kształcie była zauważalna już na pierwszy rzut oka:

Różnic zresztą jest więcej — patrząc od góry, zamki są inne; nowe ponoć są lepsze, ale ten główny jest jednak bardziej na wierzchu:

Inaczej umieszczona jest też rączka — bardziej z tyłu niż u góry jak we wcześniejszej wersji:

Zamek zewnętrznej kieszonki jest ukryty podobnie jak wcześniej, ale tym razem górna krawędź podszyta jest skórą, co ma jeszcze bardziej ograniczyć możliwość dostania się wody do jej wnętrza:

Ulepszono także „uchwyty” w zamkach — w wersji 5L były to kawałki materiału, z których tylko ten do głównego zamka był pętelką. Drugi z nich mógł wyślizgiwać się z palców (mimo użycia dość szorstkiego materiału):

Nowsza wersja zyskała zakończenia, które eliminują ten „problem”:

Naramienna część paska również została poprawiona — jest odczuwalnie wygodniejsza:

Zmieniony został także sposób skracania i wydłużania paska:

Zamiast uchwytu, który był blokowany siłą tarcia jest mechaniczny „przełącznik”, który rzeczywiście nieco usprawnił cały proces. W tym sensie, że w swojej bez problemu wydłużam pasek jedną ręką, gdy mam torbę przewieszoną przez ramię, ale jego skrócenie już wymaga użycia drugiej ręki. W 6–litrowej wersji obie czynności udawało mi się robić jedną ręką.

Podobnie jak poprzednio, torba wyposażona jest w kieszonki na nieużywane części paska, co bardzo korzystnie wpływa na jej wygląd — w przeciwieństwie do plecaka, tu nic nie wisi ani nie kołysze się, idąc:

Niestety, podobnie jak w plecaku, tak i tu mamy gumkę recepturkę (która tu wydaje się zupełnie niepotrzebna):

Niestety, nie wszystkie zmiany uznaję za poprawę. Powtórzę to, co wspominałem już w przypadku Everyday Backpack — wnętrze produktów z linii v.2 jest szare:

Wiem, wiem, to tylko kolor, kogo to obchodzi i jakie to ma znaczenie… Ale zobaczcie jak pięknie wygląda ten biszkoptowo–szampański kolor wnętrza starej wersji:

Zmiana z pięciu na sześć litrów również jest zauważalna — po włożeniu Fujifilm X100T zostaje więcej wolnego miejsca:

Co jednak ważniejsze, 10,5–calowy iPad Pro mieści się bezproblemowo:

Cała tylna ścianka odchyla się też znacznie bardziej niż we wcześniejszej wersji, co jeszcze bardziej ułatwia wkładanie i wyciąganie tabletu:

Dodatkowo, sama ta ścianka ma inny kształt; jej narożniki zostały zaokrąglone, żeby zmieścić się pod zamkiem:

W moich oczach to wielki plus nowej torby.

Czy jednak jest już na tyle duża, żeby zmieścić w sobie lustrzankę? Cóż, dużo zależy od definicji słowa „zmieścić”. Fotograf, którego dwukrotnie wynająłem jako swojego drugiego fotografa na śluby, w 5–litrowej wersji mieści Canona 5D3 z 24/2.8, 50/1.4 i 100/2.0. Tylko, że taka torba w moich oczach jest wypchana. Zbyt. Więc choć fizycznie się to mieści, dla mnie to przesada.

Jak to wygląda w przypadku 6–litrowej? Sprawdziłem to z ciekawości, bo Maciek — właściciel tej torby — kupił ją właśnie z zamiarem noszenia w niej iPada Pro 11“ i Canona 5D4 z 35L. Aparat się do niej mieści:

Ale ponownie; jak dla mnie jest wówczas zbyt wypchana:

Zmienia się jej kształt i zwyczajnie wygląda gorzej. Nie ma się co dziwić, bo nawet stawiając aparat obok, widać, że jest on wyższy niż sama torba:

Podejrzewam, że z Canonem 6D byłoby nieco łatwiej. Jednocześnie domyślam się, że nie wszyscy uznają to za problem i z powodzeniem będą używać Slinga do noszenia w nim lustrzanki.

A ja? Cóż, nie przeczę, że nowa wersja jest bardziej funkcjonalna, w kilku materiach poprawiona i zdecydowanie wygodniejsza dla posiadaczy iPada Pro. Ale niestety, moim zdaniem, straciła tym wszystkim swój minimalistyczny urok, który zachwycił mnie w poprzedniej wersji, co widać zwłaszcza, gdy jest ona na plecach:

I choć do płaszcza jej nie założę, to do pozostałej części mojej garderoby — w mojej opinii — pasuje znakomicie i z radością będę używał jej jeszcze przez pewnie długi czas.

Zwłaszcza że przecież w planie mam wymianę iPada na większą wersję, która i tak do 6–litrowej torby się nie zmieści, więc tym bardziej nie ma tu dylematu.

Nie sądzę jednak, żeby wiele osób miało podobne odczucia, więc wszystkim innym polecam raczej tę większą wersję torby od Peak Design. I to polecam bardzo.

PS Pewnie pamiętacie jak wiele razy wyśmiewałem unboxingi wszelkiej maści. Dlatego — w formie żartu — nagrałem dla Maćka filmik na szybko (tj. zarejestrowany telefonem, zmontowany na iPadzie) właśnie z rozpakowywania jego torby (wiecie, żeby nic go nie ominęło) i umieszczam go tu jako bonus:

A Maćkowi za możliwość organoleptycznego sprawdzenia dziękuję raz jeszcze!

cudawianki_2020recenzje sprzętusprzęt fotograficznytorby i plecakiPeak Design

dyskusja